Polska nie zginie z powodu kłopotów z wyborami prezydenckimi.
19.03.2020 13:00 GOSC.PL
Wybory prezydenckie mają się odbyć 10 maja. Jeśli ograniczenia związane z epidemią potrwają jeszcze, powiedzmy, dwa lub trzy tygodnie, głosowanie będzie można przeprowadzić bez obaw. To jednak wariant skrajnie optymistyczny. Jeśli się nie zrealizuje, co jest bardzo prawdopodobne, sprawy się skomplikują. Spotkania kandydatów z wyborcami są niemożliwe, podobnie jak organizacja większych eventów partyjnych, nawet z nakręceniem spotu mogą być problemy. Na dodatek obawa przed zarażeniem może zniechęcić ludzi do wychodzenia do lokali wyborczych. Czy wybory należy więc przełożyć na później?
W polskiej konstytucji nie ma czegoś takiego, jak przełożenie wyborów. Zgodnie z ustawą zasadniczą można jednak wprowadzić jeden z trzech rodzajów stanu nadzwyczajnego: wojenny, wyjątkowy, albo stan klęski żywiołowej. Ten ostatni wprowadza się „w celu zapobieżenia skutkom katastrof naturalnych” (art. 232 konstytucji), a przez katastrofę naturalną rozumiemy m.in. „masowe występowanie (...) chorób zakaźnych ludzi” (Ustawa o stanie klęski żywiołowej). Taka sytuacja może potrwać do 30 dni, a w czasie jej trwania i 90 dni po jej zakończeniu nie wolno przeprowadzać głosowania. Kadencja najwyższych władz, w tym prezydenta, automatycznie się przedłuża. Stan klęski żywiołowej ogłasza rząd, a zgodę na ewentualne przedłużenie wydaje sejm, a nie senat, więc jeśli Prawo i Sprawiedliwość zdecyduje się na takie działanie, będzie mogło je przeprowadzić.
Jakie są „ale”? Po pierwsze, niezależnie od uregulowań prawnych, konsensus polityczny na pewno w obecnej sytuacji by się przydał. Nie wiadomo zaś, jak zareagowałaby opozycja, ani czy w razie oporu rząd byłby gotowy forsować swoje rozwiązanie na siłę. Po drugie, sprawa podstawowa: nie wiadomo, czy wprowadzanie stanu nadzwyczajnego ma w ogóle sens. Zgodnie z konstytucją – i zdrowym rozsądkiem – z takich narzędzi korzysta się wtedy, kiedy zwykłe środki zawodzą. Nadawanie specjalnych uprawnień służbom tylko po to, żeby przesunąć termin wyborów nie byłoby dobrym pomysłem.
W tej sytuacji rozsądne wydaje się stwierdzenie ministra Łukasza Szumowskiego, by z decyzjami poczekać do kwietnia. Z biegiem czasu coraz lepiej będziemy mogli stwierdzić, na czym stoimy. Być może wystarczą środki ostrożności (maseczki, rękawiczki, większe odległości między ludźmi) i wybory uda się po prostu przeprowadzić. Jednak prognozowanie 19 czy 21 marca, co wydarzy się w maju, nie ma większego sensu. Co będzie za parę dni, tylko Bóg raczy wiedzieć.
To ostatnie powinno być pocieszeniem. Pocieszać może też konstatacja bardziej przyziemna: jak dotąd w kryzysowych sytuacjach instytucje państwa jakoś sobie radziły. Nawet katastrofa smoleńska (choć działy się po niej dziwne rzeczy, na czele ze słynnym „przejmowaniem władzy na podstawie paska w TVN