Korona-rekolekcje zrobiły już w Polsce to, co nigdy nie udało się najlepszym publicystom. Wierni świeccy przekonali się, co to znaczy brak Eucharystii, a duchowni, co oznaczają puste kościoły.
14.03.2020 20:07 GOSC.PL
To było dokładnie 10 lat temu. Z Romanem Koszowskim, fotoreporterem GN, i naszymi wietnamskimi towarzyszami drogi – ks. Khai i adwokatem Quanem – późnym wieczorem, na motocyklach z wyłączonymi światłami, jechaliśmy wyboistą drogą w górzystym regionie Son La w północnej części Wietnamu. To obszar, w którym – w przeciwieństwie do dużych miast – wszelka działalność religijna jest zakazana. Żadnego kościoła, żadnej pagody buddyjskiej. Władze komunistyczne stwierdziły, że nie ma tutaj żadnych chrześcijan, zatem nie ma sensu, żeby tu mieszkał jakiś ksiądz lub stał kościół. Tymczasem nowych chrześcijan przybywało każdego roku. Sam ks. Khai założył 5 wspólnot, jeżdżąc potajemnie z posługą do różnych wiosek.
Przed północą, po wcześniejszej przesiadce na inne motocykle, z również wygaszonymi światłami, zajechaliśmy do niemal odciętej od świata miejscowości, pod granicą z Laosem. W niskiej chacie ze słabym światłem czekali na nas gospodarze, liderzy lokalnej społeczności chrześcijan. Ich dom był jednocześnie centrum tamtejszej wspólnoty. Przed telewizorem, na chwiejących się nogach stał stolik służący za ołtarz. Msza, którą za chwilę zaczął odprawiać ks. Khai, była dla tych ludzi pierwszą od kilku miesięcy. Nie zapomnę ich płaczu, gdy śpiewali „Ojcze nasz” i gdy chwilę później podchodzili do Komunii Świętej. Ci ludzie wiele razy byli wzywani na milicję, zastraszani, podsuwano im gotowe do podpisu deklaracje wyrzeczenia się wiary. Oni naprawdę wiedzą, co to znaczy nie mieć Eucharystii „pod ręką”. Większość katolików w Polsce dotąd wiedziała o tym tylko teoretycznie. Teraz, choć nikt nam niczego, jak tym Wietnamczykom, nie zabrania, bo o inne okoliczności przecież chodzi, możemy doświadczyć tego samego głodu Eucharystii. I tego, co mógłby oznaczać brak kościoła dostępnego na co dzień oraz ewentualny brak kapłanów.
I w drugą stronę – publikowane co jakiś czas w przeróżnych pismach, również i u nas, na łamach GN, analizy, ostrzegające przed tym, jakie procesy społeczne, jakie zaniedbania duszpasterskie i personalne mogą doprowadzić do odpływu świeckich z kościołów, nie zrobiły na nikim takiego wrażenia, jakie teraz na księżach musi robić widok pustego czy prawie pustego kościoła. To nic, że w tyle głowy jest przekonanie (czy raczej nadzieja), że to tylko chwilowe, że trzeba to jakoś razem przejść. Powinniśmy wszyscy – i świeccy i duchowni – potraktować to doświadczenie jako chyba potrzebną nam pustynię i lekcję, jak wiele mamy (w sytuacji zwyczajnej) pod ręką i jak wiele można stracić. W pewnym sensie – jakkolwiek to zabrzmi – koronawirus zasłużył na Grand Press czy inną nagrodę dziennikarską. Bo w ciągu paru dni uświadomił ludziom to, co nie udało się najbardziej wnikliwym i błyskotliwym analizom wszelkiej maści publicystów.
Jacek Dziedzina