Rejs na pokładzie Diamond Princess miał być luksusowym przeżyciem pełnym rozrywek, dobrego jedzenia i wizyt w portach Azji Wschodniej. Z powodu koronawirusa skończył się jednak przymusową kwarantanną, a pasażerowie są praktycznie zamknięci w kajutach.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Uczestnicy rejsu cieszyli się wygodami, podziwiali krajobrazy, a czas umilały im codzienne występy muzyczne. Na statku zorganizowano też konkurs na "najseksowniejsze nogi" - wynika z relacji pasażerów, cytowanych przez zachodnie i hongkońskie media.
Wszystko zmieniło się na początku lutego, gdy Diamond Princess miał zakończyć rejs w Jokohamie. Japońskie władze nie pozwoliły nikomu zejść na ląd, ponieważ u jednego z byłych pasażerów wykryto zakażenie koronawirusem. 80-letni mężczyzna wysiadł 25 stycznia w Hongkongu.
Na statku w pobliżu portu w Jokohamie utknęło ponad 3 600 osób, w tym pasażerowie i członkowie załogi. Jest wśród nich trzech Polaków. Polskie MSZ informowało w ubiegłym tygodniu, że nie wykryto u nich koronawirusa.
"To nie będzie luksusowy rejs; to będzie jak unoszące się na wodzie więzienie" - skomentował na Facebooku jeden z pasażerów wycieczkowca, David Abel, gdy ogłoszono decyzję o kwarantannie.
Abel skarży się na jakość jedzenia, jakie od tamtego czasu przynoszone jest pasażerom do ich kajut. Uważa się jednak za szczęściarza, ponieważ jego lokum dysponuje balkonem. "Naprawdę żal mi ludzi w kabinach wewnętrznych, którzy nie mają naturalnego światła ani świeżego powietrza. To będą dla nich dość ponure dwa tygodnie" - ocenił, cytowany przez agencję AP.