Czy nie wypadałoby uderzyć się najpierw we własne – szwedzkie piersi, zanim załomocze się w cudze – polskie?
Kiedy Olga Tokarczuk odbierała Nagrodę Nobla, występujący w imieniu Akademii Szwedzkiej Per Wästberg stwierdził, że pisarka odkrywa dzieje Polski jako kraju „posiadającego własną historię kolonializmu i antysemityzmu”. „Nie ucieka od niewygodnej prawdy, nawet pod groźbą śmierci”. Te słowa uzasadnienia literackiej nagrody wzbudziły pewien rezonans, echo dawniejszego sporu o słowa pisarki tak właśnie, przez pryzmat polskiego antysemityzmu i kolonializmu, oceniającej naszą tradycję. Powtórzenie tych słów przez wzmożonego moralnie szwedzkiego jurora nasunęło mi na myśl inną „niewygodną prawdę”: żaden naród nie odpowiada za bardziej niszczycielską politykę kolonialnego wyzysku niż Szwedzi wobec Rzeczypospolitej w czasach potopu (1655–1660) i drugiej wojny północnej (1700–1721). Destrukcja i cierpienia zadane wtedy na polskiej ziemi przez bitnych przodków Grety Thunberg nie miały sobie równych – aż do czasu nadejścia rodaków Goethego w 1939 r. Wykształcony na Uniwersytecie w Uppsali Per Wästberg powinien wiedzieć, że najcenniejsza część księgozbioru tej starej uczelni składa się z książek zrabowanych przez Szwedów w Polsce. I nie oddanych do dziś mimo zobowiązania wynikającego z pokoju oliwskiego z 1660 r. Znakomity członek noblowskiej Akademii mógłby się zastanowić nad tym, czy nie wypadałoby uderzyć się najpierw we własne – szwedzkie piersi, zanim załomocze się w cudze – polskie, mówiąc o zbrodniach kolonializmu (o antysemityzmie szwedzkim nie mówmy, najlepiej zapytajmy o tę kwestię Żydów).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Nowak