Gdy śliczna Panna… Lulajże, Jezuniu… I kamienowali Szczepana… A Herod kazał zabić wszystkie dzieci… Lili, lili, laj…
26.12.2019 20:09 GOSC.PL
Nie mam pojęcia, jak my to robimy, ale co roku jakimś cudem udaje nam się prześlizgnąć po temacie: Kościół w liturgii zderza ze sobą, z dnia na dzień, rzeczywistość żłóbka z ociekającymi krwią opisami męczeństwa – najpierw św. Szczepana, a 28 grudnia Świętych Młodzianków – a my, jak gdyby nigdy nic, odwracamy głowę, może nawet gdzieś podświadomie uznajemy, że to chyba jakaś pomyłka, że ktoś nam przeszkadza nucić sielsko, anielsko „Lili, lili, laj”…
Tutaj nic się nie zgadza. Od samego początku. Od sceny zwiastowania, przez narodzenie – nie w żadnych królewskich, ale w najbardziej upokarzających warunkach – przez całe życie i nauczanie Jezusa (to ma być Mesjasz? żarłok i pijak? przyjaciel celników?), po samą śmierć na krzyżu („a myśmy się spodziewali…”). Całe pasmo rozczarowań w zderzeniu z oczekiwaniami. „Nie przyjdzie to nigdy na Ciebie” - woła w swojej gorliwości Piotr do Jezusa. „Będą was wydawać sądom” - Mistrz psuje jeszcze bardziej sielsko-anielskie nadzieje. Tu nic się nie zgadza. Nic się nie kojarzy z boskością, królestwem, mocą i chwałą.
Nie jesteśmy w niczym mądrzejsi od współczesnych Jezusowi. My także mamy oczekiwania, dla nas też coś musi „wyglądać” na duchowe, charyzmatyczne, przywódcze… Mamy swoje kryteria, coraz bardziej wyrafinowane i wymagające. Z lekceważeniem lub słabo skrywaną wyższością traktujemy to, co „się nie kojarzy” z mocą, chwałą, duchowym doświadczeniem. Bo „czy może być coś dobrego z Nazaretu?”. „Czyż nie jest On synem cieśli?”
Jest jakaś „przebiegła” mądrość liturgii Kościoła w tych dniach oktawy Bożego Narodzenia. Nic nam nie może odebrać radości przy śpiewie „Adeste, fideles”. Ani rzeź betlejemskich niewiniątek, ani kamienowanie Szczepana… Ale też pierwsi męczennicy nie pozwalają nam zbyt lekko nucić w nieskończoność „Lili, lili, laj”.
Jacek Dziedzina