Martin Scorsese, reżyser, który nazywa siebie „upadłym katolikiem”, również w swoim ostatnim filmie wprowadza element religijny.
Burza wokół „Irlandczyka” Martina Scorsese zaczęła się jeszcze przed premierą filmu. Dyrekcja festiwalu w Cannes, wierna swoim zasadom, nie zaprasza do udziału w konkursie filmów, które nie miały dystrybucji kinowej we Francji. Już w ubiegłym roku z tego powodu w Cannes nie znalazła się nagrodzona Oscarem meksykańska „Roma” Alfonso Cuaróna, wyprodukowana, podobnie jak „Irlandczyk”, przez Netflixa. Faktem jest, że wśród filmowych produkcji największego do tej pory serwisu VOD niewiele jest naprawdę wartościowych pozycji, ale zdarzają się i takie. Do nich z pewnością należy najnowszy film Scorsese, chociaż arcydziełem nie jest. Początkowo film miał trafić do kin, zostały nawet sprzedane prawa do jego dystrybucji, ale producent wycofał się z projektu, kiedy okazało się, że planowany budżet przekroczył możliwości studia. Wtedy do akcji wkroczył Netflix i sfinansował produkcję, której głównym przeznaczeniem była sieć streamingowa firmy. Natomiast ograniczona, przedpremierowa dystrybucja filmu w kinach USA dała filmowi możliwość ubiegania się o Oscary.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz