Lubię odkrywać. Każdy lubi. A już na pewno lubi to każde dziecko. To zresztą cecha dla dzieci charakterystyczna. Potem niektórym mija. A szkoda.
Jak już powiedziałem, lubię odkrywać. Poznawać nowe. Albo przypominać sobie stare. Ostatnio sporo czytam o naszym układzie odporności. W szkole na lekcjach o układzie immunologicznym musiałem być (nomen omen) chory, bo jakoś nie pamiętam fascynującej opowieści o nacierających na siebie armiach, o różnych rodzajach sił zbrojnych, o zwiadzie i wywiadzie, atakach, liniach obrony, strategiach na zwycięstwo i nowych technologiach, które przechylały szalę. A przecież tym właśnie jest opowieść o układzie odporności. Każda choroba to historia, której nie powstydziliby się najlepsi generałowie i stratedzy. Zwykłe przeziębienie – choć nam kojarzy się tylko z katarem, podwyższoną temperaturą i bólem głowy – powinno być analizowane przez studentów na uczelniach wojskowych. Bo przy nim konflikt przygraniczny dwóch państw, a nawet wojna angażująca państwa całego regionu, to zabawy dzieci w piaskownicy. Analogia pomiędzy armią i układem immunologicznym jest głębsza, niż mogłoby się wydawać. Skąd nasze „wojsko” wie, kto jest wrogiem, a kto jest „swój”? Bo mamy białka zwane głównym kompleksem zgodności tkankowej. W zwykłej armii taki system jest znany od czasów II wojny światowej, kiedy w samolotach instalowano tzw. IFF. Dzięki niemu można było zobaczyć, czy echo radarowe pochodzi od samolotu wroga. IFF to skrót od Identification Friend or Foe, czyli identyfikacja przyjaciel lub wróg. W naszym ciele też obowiązuje taki system. Tyle tylko, że nie jest on oparty na falach radiowych, ale na białkach. System działa na punktach kontrolnych ciała brutalnie prosto: nie masz identyfikatora – idziesz do odstrzału.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek