Kilka osób zabitych, setki rannych i tysiące aresztowanych. Koktajle mołotowa i granaty z gazem łzawiącym fruwające po ulicach miast. Odwołany mecz narodowej reprezentacji. Tak teraz wygląda Chile. A wszystko zaczęło się od podwyżki ceny biletów na metro o równowartość 16 groszy.
Chile dotychczas było uważane za wzorowy kraj Ameryki Łacińskiej. Chilijczycy cieszą się najwyższą na kontynencie południowoamerykańskim wielkością PKB na głowę mieszkańca. Na papierze, naród ten jest niewiele biedniejszy od Polaków. Również inne wskaźniki wyglądają imponująco. Bezrobocie nie przekracza 7 procent, dług publiczny jest dwa razy niższy niż w Polsce, a wzrost gospodarczy porównywalny do naszego.
Jeśli jednak chodzi o podział dobrobytu, sytuacja nie wygląda już tak dobrze. Wskaźnik Giniego, pokazujący poziom nierówności w dochodach, wynoszący 55 punktów, sytuuje Chile w okolicach takich państw jak Haiti czy Zimbabwe. Dla porównania, Polska może się pochwalić współczynnikiem Giniego wynoszącym 35 punktów (im bliżej zera, tym mniejsze nierówności). 10 procent najbogatszych Chilijczyków posiada 55 proc. bogactwa kraju, a 1 procent najbogatszych Chilijczyków posiada 24 proc. bogactwa kraju.
Szczególnie dużym problemem w Chile jest ograniczony dostęp do szkolnictwa wyższego. Studia w tym kraju są płatem, a przeciętny roczny koszt studiów magisterskich wynosi tam około 10 tys. dolarów. Większość młodych Chilijczyków na to nie stać, więc albo rezygnują ze studiów, albo bardzo mocno się zadłużają. Zaledwie 1/3 mieszkańców w Chile w wieku 25-34 lat ma ukończone studia wyższe. A bez nich trudno o dobrą pracę. Dla porównania, ponad połowa Polaków w tym przedziale wieków ma dyplom magistra.
Równie duży problem co z dostępem do szkolnictwa wyższego Chilijczycy mają z dostępem do innych dóbr publicznych, jak służba zdrowia czy transport publiczny. Dlatego niewielka podwyżka cen biletów na metro w stolicy kraju Santiago wyprowadziły ludzi na ulicę. W pewnym momencie na protestach w tym mieście zgromadziło się milion osób. Protestowali oni przeciwko nierównościom i drożyźnie.
W niedługim czasie na ulicach chilijskich miast zaczęło dochodzić do zamieszek, a protestujący zaczęli obrzucać służby porządkowe petardami i koktajlami mołotowa. Sytuacja stała się tak napięta, że wojsko po raz pierwszy od czasów dyktatury Augusto Pinocheta, wyszło na ulice. Wprowadzono też stan wyjątkowy, który po protestach opozycji odwołano. Rząd chilijski musiał jednak zrezygnować z organizacji wielu imprez, m.in. szczyty klimatycznego zaplanowanego na grudzień i finału Copa Libertadores, południowoamerykańskiego odpowiednika Ligi Mistrzów.
Protesty są poważnym problemem dla prezydenta Chile, Sebastiana Pinery. Odwołuje się on bardzo mocno do idei liberalizmu gospodarczego i mitu chilijskiego cudu gospodarczego. A protestującym Chilijczykom nie podoba się ten kierunek polityki gospodarczej, zwłaszcza niedofinansowanie i prywatyzacja usług publicznych. Poparcie dla kompromisu w dziedzinie polityki gospodarczej, wypracowanego po upadku dyktatury Pinocheta, wydaje się wyczerpywać. Możemy więc w Chile spodziewać się dużego zwrotu politycznego.