Podczas Synodu biskupów ścierają się różne poglądy, ale nie na zasadzie walki, czy forsowania swoich idei. Wysłuchujemy opinii, wyrażamy je, próbujemy siebie nawzajem zrozumieć. Na tym polega wzajemny szacunek, bez którego nie ma mowy o synodalności - mówi w rozmowie z KAI bp Jan Kot OMI z brazylijskiej diecezji Zé Doca, położonej w Amazonii. Jako jeden z czterech Polaków, w tym trzech, reprezentujących Kościół w Brazylii, bierze on udział w Synodzie Biskupów nt. Amazonii.
I to się dzieje dziś?
Tak, to się dzieje w XXI w., między innymi u mnie w diecezji. Z jednej strony, wystarczyłoby uczciwe przestrzeganie prawa, bo w teorii, prawo mamy wspaniałe, żeby wiele z tych nieszczęść ukrócić. Z drugiej strony, można powiedzieć: Kościół nie ma na to wpływu ?!. I owszem, my nie mamy bezpośredniego wpływu na te sytuacje, ale mamy obowiązek być autorytetem moralnym i głosem tych, którzy pozbawieni są głosu, którzy nie są słuchani, są bezbronni.
Jasne, że niektórzy interpretują to, jako polityczne zaangażowanie Kościoła. Świetnie powiedział to abp Helder Camara z Recife: kiedy daję biednemu chleb, to mówią, że jestem święty. Ale kiedy pytam, czemu on głoduje, czemu tyle biedy - mówią, że jestem komunistą i lewicowcem. Zadaniem Kościoła jest być blisko ludzi. To Ewangelia.
Jakie z tego Synodu płynie przesłanie dla Europy i Polski?
Nie śmiałbym pouczać, żeby być źle zrozumianym. Ja od 25 mieszkam zagranicą, żyję w realiach brazylijskich. Ich nie można porównywać, ani oceniać, bo każdy Kościół lokalny, to bardzo złożona rzeczywistość. Ale myślę, że Kościół w Amazonii daje świadectwo pięknej współpracy ze świeckimi. My w Brazylii nie jesteśmy w stanie funkcjonować bez świeckich. Oni koordynują, administrują wspólnoty. Zajmują się tym młodsi, starsi, kobiety, mężczyźni.
Natomiast jeśli chodzi o inspiracje płynące z Synodu, to on przypomina nam, że nie brakuje dziś skrajnych tendencji, ale też, że skrajności same w sobie nie są dobre, ponieważ zamykają nas na dialog. W gronie ojców synodalnych widzimy, że różnice między nami są wielkie. Ale to nie powód, żebyśmy się kłócili, czy próbowali dopasować jedni do drugich. Tutaj staramy się zrozumieć siebie nawzajem, swoją kulturę, historię, sposób myślenia. Przed nadmiernym krytykowaniem siebie samych przestrzegał m.in. Chesterton, kiedy mówił, że świat oczekuje od katolików, że będą szanowali wszystkie religie, z wyjątkiem własnej. Wielu katolików ulega dziś takiej pokusie krytykowania własnego Kościoła. Boję się, że dziś sami się w to wpędzamy, dwulicowością i hipokryzją. Pomimo różnych przeciwności, musimy starać się o wzajemny szacunek.
I jeszcze jedno nie możemy wykorzystywać sytuacji w jednej części Kościoła, do usprawiedliwienia własnych dążeń. Jeśli dyskutujemy tu o sprawach Amazonii, to nie możemy tych rozmów traktować jako okazji dla tych, którzy szukają precedensu np. w Europie. Nie może być tak, że katolicy w Europie powiedzą teraz: to „wy” zaczęliście, w takim razie my też chcemy święcić żonatych mężczyzn, na przykład. Bo to wynika z szukania „okazji”, a nie przemodlonej i rozeznanej potrzeby lokalnego Kościoła, to szukanie precedensu.
Nie żałuje Ksiądz Biskup decyzji o wyjeździe do Brazylii?
Ważnych decyzji nigdy nie podejmowałem sam. Pojechałem tam, gdzie zostałem posłany. Wcześniej chciałem pracować w Afryce, w Kamerunie, ale w międzyczasie pojawiła się propozycja Brazylii i ją przyjąłem. Owszem, przyszedł czas, kiedy byłem zmęczony i zastanawiałem się: po co ja tu jestem? Nie robię nic nadzwyczajnego, może potrzeba tu kogoś innego? Ale Pan Bóg dał odpowiedź: jeszcze tego samego roku zostałem ponownie wybrany do rady prowincjalnej, następnie poproszono mnie o zajęcie się formacją, a wkrótce potem przyszedł telefon z nuncjatury...
Nigdy nie żałowałem. Wszystko dzieje się, tak, jak zechce Pan Bóg.
Dziękuję za rozmowę.