Mistrzyni paraaolimpijska, Belgijka Marieke Vervoort poddała się eutanazji w wieku 40 lat. Od 14. roku życia walczyła z nieuleczalną zwyrodnieniową chorobą kręgosłupa.
23.10.2019 20:15 GOSC.PL
Czy drugą stroną tego medalu musiała być śmierć? Czy można było zapobiec tej tragedii? Jak zdążyłem się dowiedzieć, nie dla wszystkich to jednak tragedia. Dla niektórych szczyt odwagi, apogeum dojrzałości. Inni w tej eutanazji widzą plusy, bo "już nie cierpi". Serce pęka, gdy czytam jej słowa sprzed miesięcy, czy lat. W okresie jej największych sportowych sukcesów.
40-letnia Belgijka praktycznie od 14. roku życia walczyła z nieuleczalną zwyrodnieniową chorobą kręgosłupa, która coraz bardziej dawała jej się we znaki. Mogła odpuścić, ale podjęła tę najważniejszą rywalizację. I wygrywała, czego dowodem są choćby medale na igrzyskach, ale nie tylko. Mimo cierpienia dawała sobie radę, odnosiła sukcesy. Te zwycięstwa, życiowe i sportowe, wydawały się tym większe i cenniejsze, im częściej przyznawała w wywiadach, że każdego kolejnego dnia cierpi coraz bardziej.
Marieke zapowiadała, że może podda się eutanazji, która w jej ojczyźnie jest legalna od ponad 10 lat. Mówiła, że nadejdzie to wówczas, gdy "będzie więcej złych niż dobrych dni".
Kiedyś powiedziała znamienne słowa, które dzisiaj, w obliczu takiej śmierci nabierają jeszcze mocniejszego wyrazu:
Nie chcę już cierpieć. To dla mnie za trudne. Staję się coraz bardziej przygnębiona. Dużo płaczę. Nigdy wcześniej nie miałam takich uczuć. Wszyscy widzą mnie radosną i silną, zdobywającą medale, ale nie widzą tej drugiej strony. [...] Mam nadzieję, że ludzie zaczną patrzeć na eutanazję jak na coś, co tak naprawdę pozwala żyć dłużej.
Przypadek wspaniałej, ale ciężko chorej sportsmenki przypomina, jak ważne jest odnalezienie sensu cierpienia. Najzwyczajniej w świecie przygnębia mnie fakt, że nie udało się (ludziom z otoczenia, bliskim, komukolwiek) przez 40 lat trafić do serca Belgijki z sednem Ewangelii. Żeby odchodziła z tego świata naturalnie, z myślą św. Pawła Apostoła: "Dla mnie bowiem żyć - to Chrystus, a umrzeć - to zysk" (Flp 1,21).
Nie mówię, że wiara złagodziłaby ból (choć to możliwe), czy uzdrowiła (to również możliwe), ale umieranie bez nadziei życia wiecznego jest dla mnie najstraszniejszą okolicznością, jaką potrafię sobie wyobrazić. Życie na ziemi okazuje się pewną sztuką cierpienia. W tym kontekście przypomina mi się historia 13-letniego Maksymiliana Rozmarynowskiego, chorego na glejaka mózgu. Możecie o niej przeczytaj tutaj:
Cierpienie pozbawione perspektywy, która przeskakuje śmierć, wydaje się, tak jak powiedziała sama Marieke Vervoort, za trudne. Rodzi przygnębienie. Ja jednak wierzę, że godne podziwu zmagania medalistki paraolimpijskiej pozwolą jej - nie z powodu eutanazji, ale z powodu Bożego Miłosierdzia - żyć dłużej, czyli na wieki. A tam już będą tylko same dobre dni.
Maciej Rajfur