Walka ze słomkami – tak samo jak produkowanie „wegańskich samochodów” czy tropienie „śladu węglowego” – nie ma nic wspólnego z racjonalną troską o przyrodę.
02.10.2019 11:52 GOSC.PL
Słomki zagrażają światu – stwierdzili ostatnio ekolodzy. Wykonane ze sztucznego tworzywa rurki do napojów zaśmiecają oceany i zagrażają zwierzętom. Modne knajpki przestają korzystać z tych niebezpiecznych narzędzi, a Unia Europejska zamierza wprowadzić zakaz ich używania. Bardziej świadomi ekologicznie obywatele już teraz chodzą do kawiarni z własnymi słomkami wielokrotnego użytku.
Ciekaw jestem, czy któryś ze zwolenników tego zakazu próbował kiedyś policzyć, ile śmiercionośnego plastiku wytwarza, pijąc. Można by zrobić taki test – człowiek zbierałby wszystkie wykorzystane słomki i po roku je zważył. Ile by wyszło? Udałoby się dobić do
Antysłomkowa wojna ekologów jest kwintesencją dwóch słynnych maksym: Gilberta Chestertona ("kto nie wierzy w Boga, ten wierzy w cokolwiek") i twórcy sekty scjentologów Rona Hubbarda ("kto chce naprawdę zarobić, musi założyć nową religię"). Co do zarabiania – zakaz używania słomek nie jest darmowy. Jeśli nie korzysta się z plastikowych, trzeba kupować te biodegradowalne. Są one znacznie droższe, więc mało kto wybrałby je dobrowolnie, a teraz będzie to konieczne. Jednak kampania przeciw słomkom nie byłaby możliwa, gdyby nie to, że dla wielu ludzi ekologia jest religią. Z tą różnicą, że religie, choć uczą o sprawach przekraczających rozum, to nie są nierozumne. Tymczasem zwolennicy ekologicznej ideologii zdają się kompletnie nie widzieć niespójności tego, co wyznają (przykład: tworzywa sztuczne są złe, a ekologiczne jest drewno, ale ścięcie drzewa to zbrodnia). Walka ze słomkami – tak samo jak produkowanie „wegańskich samochodów” czy tropienie „śladu węglowego” – też nie jest racjonalną troską o przyrodę. To raczej parodia tego, co w tradycyjnych religiach nazwano by koszernością albo unikaniem wszystkiego, co ma choćby pozór zła.
Jakub Jałowiczor