W niedzielnych wyborach parlamentarnych w Austrii wysoko zwyciężyli chadecy. Antyimigrancka Wolnościowa Partia Austrii (FPO) straciła blisko 10 proc. głosów.
Austriacy szli do urn zaledwie po dwóch latach trwania rządu Sebastiana Kurza. Tworząca go koalicja Chadeków z OVP i radykalnie prawicowej FPO rozpadła się w wyniku afery nazwanej Ibiza-gate. Były już wicekanclerz z ramienia FPO, Heinz-Christian Strache, miał jeszcze przed wyborami w 2017 r. rozmawiać w sprawie wsparcia ze strony rosyjskich oligarchów dla jego partii w zamian za przysługi polityczne.
W przyśpieszonych wyborach zdecydowane zwycięstwo odnieśli chadecy. Ich lider, Sebastian Kurz, najprawdopodobniej ponownie zostanie wybrany kanclerzem. Jego dotychczasowi koalicjanci z FPO dostali 17 proc. poparcia, prawie 10 proc. mniej niż 4 lata temu. Za to o olbrzymim sukcesie mogą mówić austriaccy Zieloni, którzy potroili swoje poparcie i dostali 12 proc. głosów.
Zmierzch czy świt populistów?
Po wynikach FPO zaczęły pojawiać się głosy o początku końca „populistycznej fali”. Jeszcze kilka lat temu na fali kryzysu ekonomicznego i imigracyjnego wysokie sondaże notowali tacy radykalnie prawicowi politycy jak Marine Le Pen we Francji czy Geert Wilders w Holandii. Rosnące poparcie austriackiej FPO była częścią tej fali i w 2017 r. niektóre sondaże dawały jej zwycięstwo. Ostatecznie, partia ta musiała zadowolić się trzecim miejscem i rolą mniejszego partnera w rządzie Sebastiana Kurza.
Porażkę FPO poprzedziło parę innych porażek populistycznej prawicy. W Holandii Geert Wilders praktycznie zniknął ze sceny politycznej. W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. partie radykalne straciły wyborców m.in. w Polsce, na Węgrzech, w Czechach czy Danii. Wyniki wyborów w Austrii wpisują się w ten trend.
Trend, który wydawał się wynosić populistów do władzy w kilku krajach Europy, załamał się po opanowaniu kryzysu imigranckiego. Emigracja z Afryki i Bliskiego Wschodu na Stary Kontynent zmalała znacząco w ostatnich latach, co zmniejszyło poparcie dla partii imigranckich.
O dużym wzroście poparcia populistyczna prawica może mówić tylko we Włoszech i w Hiszpanii. We Włoszech Liga prawie podwoiła poparcie z ostatnich wyborów stając się najsilniejszą partią w sondażach. W Hiszpanii VOX z partii marginalnej stał się rywalem dla liberałów i skrajnej lewicy walczących o pozycję trzeciej największej partii po socjalistach i ludowcach.
Wciąż silne pozostają jednak partie skrajne prawicowe we Francji i w Niemczech. We Francji wciąż najpoważniejszą rywalką dla Emmanuela Macrona pozostaje Marine Le Pen. W Niemczech Alternatywa dla Niemiec (AfD) zbliża się do poziomu największej partii w dawnej NRD. Niemieccy i francuscy radykałowie zyskują na zagospodarowaniu już nie tylko haseł antyimigranckich, ale i na sprzeciwie wobec zbyt radykalnej polityce ekologicznej.
Czy wyborcy radykałów przejdą do tradycyjnej prawicy?
Największym beneficjentem spadku popularności FPO jest OVP Sebastiana Kurza. Ten młody polityk już przed wyborami w 2017 r. przejął sporo haseł populistycznej prawicy. Dzięki temu wygrał wtedy wybory. Również tegoroczny sukces Kurz zawdzięcza w dużym stopniu przejęciu wyborców FPO. Podobny manewr jak chadeckiemu kanclerzowi Austrii wyszedł też holenderskiej prawicy.
Jednak przejmowanie głosów radykalnej prawicy przez prawicę tradycyjną nie zawsze wychodzi. W 2007 r. Nicolas Sarkozy przejął dużą część haseł, a co za tym idzie, i elektoratu, od Jean Marie Le Pena. Jednak były francuski prezydent nie utrzymał tych wyborców zbyt długo. Już w 2016 r. Marine Le Pen była faworytem do wejścia do drugiej tury wyborów prezydenckich we Francji. Reprezentantka Frontu Narodowego nie wygrała tylko dzięki zjednoczeniu się umiarkowanego elektoratu wokół Emanuela Macrona.