"Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!" - usłyszała zdumiona brzemienna Ortolana Offreduccio w przyklejonej do domu katedrze.
Naczynia połączone
Na witrynach sklepów Asyżu mnóstwo świętych gadżetów. Made in China. Sporo rubasznych figurek: Klara nalewa do kufla piwo grubiutkiemu mnichowi. Świat za wszelką cenę chce oswoić świętość tych dwojga osób. Bezskutecznie. Wszelkie próby są żenujące. Niebawem doczekamy się zapewne skandalizujących dociekań na temat „życia seksualnego świętych z Asyżu”. Ich zanurzona w czystości relacja jest niezrozumiała. – Jak każdy człowiek, tak i Franciszek mógł przeżywać pociąg do kobiety i do seksu. Źródła mówią nam, że celem pokonania pokus tego rodzaju pewnego razu zimą tarzał się w śniegu. Ale nie chodziło o Klarę! – zżyma się o. Raniero Cantalamessa.
– Pomiędzy nimi istniała niewątpliwie silna więź, ale zupełnie innej natury, niż sugerują psychologowie. Oni nie strawili swojego życia na patrzeniu na siebie, na cieszeniu się byciem razem. Zamienili niewiele słów, cechowała ich wielka powściągliwość, do tego stopnia, że bracia czasami przyjaźnie wyrzucali Franciszkowi jego zbytnią surowość wobec Klary. To ze względu na ich nalegania zgodził się na spożycie z Klarą i jej siostrami słynnego posiłku, który zakończył się pożarem duchowym, widocznym na kilka kilometrów. Zamiast patrzeć na siebie nawzajem, Klara i Franciszek patrzyli w tym samym kierunku. I wiemy, jaki to był kierunek: Jezus ubogi, pokorny, ukrzyżowany. – To nie była relacja partnerska, ale raczej relacja ojciec–córka – dopowiada o. Gwidon.
Ubóstwo? Za żadne skarby!
Przez kilkadziesiąt lat Watykan nie chciał zaakceptować sposobu życia sióstr. Musiały żyć wedle reguły benedyktyńskiej. – Takie były czasy – wyjaśnia o. Gwidon. – Całkowite ubóstwo zakonu żeńskiego? Bez posiadłości i dochodów? To było nie do pomyślenia! Święty upór Klary wydał owoce. Jako pierwsza kobieta napisała regułę zakonną. Papież Innocenty IV zatwierdził ją 9 sierpnia 1253 roku... na dwa dni przed jej śmiercią. Po kilku dniach przewodniczył jej pogrzebowi. Klasztory klarysek wyrastały jak grzyby po deszczu. – Nie denerwuje was to, że bracia ruszyli na cały świat, a wy – kobiety – zamknęłyście się na cztery spusty, adorując Najświętszy Sakrament? – pytam klaryski z Kęt.
– Absolutnie nie! – odpowiadają zgodnie siostry Bonawentura i Rafaela. – To dwie strony tego samego charyzmatu. We wrześniu 1224 roku, w chwili, gdy rozdarty, samotny Franciszek otrzymuje na wzgórzach Alwerni stygmaty, Klara zapada na zdrowiu. Aż do śmierci łączy swe cierpienie z cierpieniem tego, którego kazania rozpalały jej młodziutki umysł. Ogromna jedność. Naczynia połączone.
W 1226 roku widzi Franciszka po raz ostatni. Biedaczyna nie żyje. Niosą go na ramionach bracia. Idą z doliny. Z Porcjunkuli. Wspinają się na wzgórze San Damiano. Klara przez kraty widzi twarz tego, który nazywał ją swą „roślinką”. Przygląda się uważanie. Nie jest już pewna, czy to twarz Franciszka, czy rysy samego Jezusa.
Przy grobie świętej chłód. Znudzona włoska klasa ze słuchawkami na uszach przemyka przez kryptę. Dwie dziewczyny przystają i czytają słowa: „Odkąd poznałam łaskę Jezusa Chrystusa, żaden trud nie był twardy, żadna pokuta ciężka, żadna choroba przykra”. Pod rozetą na bazylice św. Klary jakiś facet, brzdąkając na gitarze, zawodzi: „Let it be, let it beeee...”. Kilkadziesiąt metrów dalej czytam inną dewizę: „Uboga dziewico, obejmij swymi ramionami ubogiego Chrystusa”. Uboga? Dziewica? Czy dla współczesnego świata te dwa słowa nie brzmią jak kiepski żart? Głupota. Śmiech na sali. Albo szaleństwo, dla którego warto oddać życie.
Marcin Jakimowicz