„Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem”.
1. To zdanie jest szokujące. Rozumiane dosłownie brzmi jak słowa szaleńca. Czy mamy odrzucić miłość do ludzi najbardziej godnych miłości? Biskup Robert Barron, komentując ten fragment, proponuje przeprowadzić myślowy eksperyment. Spróbujcie, powiada, wyobrazić sobie to samo żądanie w ustach innego religijnego lidera. Czy coś takiego mógłby wypowiedzieć Mahomet albo Budda czy Konfucjusz? Nie, nikt z nich nie stawiał siebie samego w takiej pozycji. Nikt nie wysuwał tak stanowczego żądania, by kochać go więcej niż kogokolwiek czy cokolwiek innego. Jezus nie jest bowiem jednym z wielu założycieli religii ani jednym z wielu proroków. On jest Tym, którego po omacku szukają wszystkie religie. On jest prawdą, która weryfikuje autentyczność innych proroków. On zmusza do wyboru. Albo jest naprawdę tym, za kogo się podaje, czyli wcielonym Bogiem, albo jest niebezpiecznym megalomanem, którego należy zamknąć w psychiatryku. Nie ma innej opcji. Nie jest możliwe zajęcie postawy pośredniej wobec Jezusa (choć wielu próbuje to robić), że coś tam z Ewangelii zaakceptujemy, a resztę dostosujemy do naszych możliwości. Jezus zmusza do jednoznacznego wyboru. Kto jest letni, ten jest zimny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz