Polityka historyczna to nie konkurencja dla naukowego badania historii. Ale i sama historia jako nauka to za mało, by historię poznał świat.
30.08.2019 13:12 GOSC.PL
Imponujący jest rozmach, z jakim Polska Fundacja Narodowa oraz Instytut Nowych Mediów przygotowały międzynarodowy projekt na 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej: w najważniejszych gazetach w Europie i za Atlantykiem ukażą się w tych dniach nie tylko reprinty okładek tych pism sprzed 8 dekad, ale i teksty, które pokażą prawdę historyczną znaną nad Wisłą, ale niemal zupełnie nieznaną na zachód od Odry.
Nieraz spotkałem się z opinią, że nie należy uprawiać żadnej polityki historycznej, tylko po prostu uprawiać historię. W domyśle: ta pierwsza zawsze staje się narzędziem politycznej propagandy i wybielania własnego narodu. Co zrobić jednak w sytuacji, gdy brak własnej polityki historycznej stwarza warunki do oczerniania nas przez innych lub w najlepszym wypadku do zwykłej ignorancji i fałszywej, choć powielanej i przyswajanej wersji historii?
- Jeśli ktoś nie próbuje stworzyć własnej narracji o historii – a akurat nasza narracja nie musi być fałszywa, żeby wyjść na swoje – to wpada w taki wir, w którym znajdujemy się teraz, razem ze wszystkimi sojusznikami Hitlera i jeszcze z polskimi obozami śmierci. To jest efekt zaniechania polityki historycznej przez ostatnie 25 lat – mówił 4 lata temu w rozmowie z GN prof. Wojciech Roszkowski.
Przy takich zaległościach trudno się dziwić przeciętnemu Amerykaninowi (choć np. byłego szefa FBI, który zasłynął niegdyś wypowiedzią o współodpowiedzialności Polski za zbrodnie nazistowskie, trudno uznać za „przeciętnego”), gdy różnica między Polską, Bułgarią czy Węgrami jest dla niego mniej więcej podobna jak dla przeciętnego Polaka różnica między Kongo, Zimbabwe i Kenią. Tyle że tu problem jest głębszy, bo dotyczy jednak wspólnej euroatlantyckiej historii i współczesnych powiązań między Polską a USA, a nie tylko znajomości lub nieznajomości globusa.
Prof. Roszkowski tak tłumaczył powody braku polskiej wersji historii w świadomości ludzi Zachodu: - Kiedy pracowałem w USA, widziałem biblioteki, w których istniał klucz bibliograficzny sięgający XIX wieku. Literatura polska była w podobnym dziale, co literatura rosyjska. Dlatego, że w XIX wieku Polska była traktowana jako część Rosji. Potem mieliśmy opinie o Polsce międzywojennej: albo jako o kraju reakcyjno-burżuazyjnym – w propagandzie sowieckiej – albo jako o państwie sezonowym – w propagandzie niemieckiej. Polska nie miała dobrej prasy zarówno w okresie międzywojennym, jak i w okresie PRL. Po II wojnie wręcz w interesie mocarstw zachodnich było to, żeby rolę Polski umniejszyć, żeby nie czuć żadnych wyrzutów sumienia związanych z tym, że wysiłek zbrojny Polski w obozie alianckim został całkowicie zlekceważony, a Polska znalazła się w orbicie sowieckiej. Należało zatrzeć złe wrażenie po oddaniu Polaków w ręce Stalina. Zachód uspokoił sobie sumienie, kasując całą tę wiedzę. Oczywiście władze PRL nie robiły nic, żeby ten stan wiedzy zmienić. Stąd wiedza o historii Polski na Zachodzie jest skandalicznie słaba – dodawał.
Tyle że ostatnie 30 lat trudno już usprawiedliwić komunistyczną propagandą, która kazała nam wierzyć w sowiecką wersję wydarzeń (sowiecką, ale i współczesną rosyjską, czego dowodem jest ciągłe usprawiedliwianie przez Moskwę paktu Ribbentrop-Mołotow i obwinianie Polski za wybuch II wojny światowej). Trudno nie zapytać, dlaczego przez tyle lat wolnej Polski nie udało się przeprowadzać regularnie podobnych akcji, jak obecnie w światowych mediach. I dlaczego polityka historyczna, którą uprawiają niemal wszystkie państwa – od Rosji, Niemiec i Francji po Wielką Brytanię i przede wszystkim Stany Zjednoczone – w Polsce do niedawna była czymś wstydliwym.
W więcej o tej globalnej akcji przeczytasz tutaj:
Jacek Dziedzina