Matka Edyty Stein była kobietą prostą, ale jednocześnie bardzo mądrą. Potrafiła patrzeć sercem na dorastanie swej córki - mówi dr hab. Halina Dudała, historyk i archiwista, fanka Karmelu i św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein).
Może jednak powinna ją wywrzeć?
Myślę, że to była ta szczególna mądrość rodzica, który patrzy sercem i widzi, co w życiu jego dziecka jest ważne i potrzebne. Stoi przy nim cierpliwie, nawet jeśli to wbrew opinii otoczenia. I jeszcze jedno ważne wspomnienie Edyty Stein dobrze opisujące zachowanie Augusty Stein w tamtej sytuacji: "Matka przez cały ten czas milczała, co chroniło mnie przed bolesnym naciskiem ze strony innych". Można zatem przypuszczać, że różnego rodzaju nalegania i naciski ze strony otoczenia jednak były i że postawa matki roztoczyła nad Edytą swego rodzaju parasol ochronny.
Może po prostu rozumiała, że jej najmłodsza córka jest nieprzeciętna? Że może - albo nawet powinna - pozwolić jej na samodzielne podejmowanie decyzji? Edyta pisała, że już w dzieciństwie mówiono o niej, że jest mądra - czego zresztą szczerze nie znosiła, bo uważała, że bycie dobrym jest ważniejsze niż bycie mądrym.
Nie wiem, czy Augusta Stein tak postrzegała swoją nastoletnią córkę. Być może. Ale pamiętajmy też, że w rodzinie Steinów było jedenaścioro dzieci bardzo różniących się od siebie charakterami, zdolnościami, wrażliwością. Matka Edyty Stein była kobietą prostą, ale jednocześnie bardzo mądrą. Widziała, że jej dzieci są różne: jedne bardziej zdolne, inne - mniej. Były wśród nich takie, które miały wielką potrzebę własnej autonomii i takie, które - przynajmniej do pewnego momentu - potrzebowały prowadzenia za rękę.
Rodzina Steinów. Augusta Stein (siedzi pośrodku), po jej prawej stronie mąż Siegfried (krótko przed śmiercią). Edyta - druga od prawej w dolnym rzędzie. repr. HENRYK PRZONDZIONO /foto gośćEdyta rzuciła szkołę. A mimo to, zrobiła karierę zawodową - obroniła doktorat u Husserla, została asystentką wybitnego filozofa.
Nie nazwałabym tego „rzuceniem szkoły”. Ostatecznie Augusta Stein wyraziła zgodę na przerwę w nauce, a jednocześnie otoczyła Edytę jeszcze większą troską. Pobyt w Hamburgu był bowiem czasem na zacieśnienie więzi rodzinnych, na rozmowy z kuzynami i czytanie książek, ale także na odpoczynek. Ten pozorny czas „nicnierobienia” okazał się bardzo ważny i potrzebny. I dodajmy jeszcze, że po tych dziesięciu miesiącach Edyta sama poprosiła matkę o możliwość kontynuowania nauki w gimnazjum. Cała ta sytuacja pokazuje zatem, że rozwój dziecka nie jest liniowy. Są w nim momenty pozornego zatrzymania.
Albo nawet regresu.
Tak. Ale to nie oznacza, że nic się wtedy nie dzieje.
Zauważyłam, że w życiorysach wielu świętych są takie momenty czy też etapy, które zwykle dość szybko przebiegamy wzrokiem, a nad którymi warto zatrzymać się dłużej i zastanowić, bo nie wszystko jest w nich takie oczywiste. Opisywana przeze mnie historia z życia nastoletniej Edyty Stein jest jednym z takich właśnie momentów. Przy głębszej analizie dostrzec można wielką rolę matki w procesie dojrzewania Edyty.
Jerzy Micułek