Obserwowałem upadek kilku znanych kapłanów. Początkowo jako duszpasterze trzymali dystans, ale pokolenie sierot spragnione duchowych autorytetów nie odpuszczało. Zobaczyło w nich ojców, a nawet duchowych herosów, zawisło na ich szyjach i w konsekwencji zadusiło. Ci księża nie byli w stanie zejść z pomników, które im postawiono.
Ciemno, czyli jasno
Hm, że też Jan od Krzyża nie skorzystał z takiego „łańcuszka życzliwych”! W jakim momencie karmelita najlepiej rozjaśnił temat duchowych ciemności? Gdy pobożni bracia zamknęli go w lochach twierdzy w Toledo (1577 r.). Usłyszał wówczas mocne zarzuty, że rozbija zakon. Siedział w karcerze przez dziewięć miesięcy. Symboliczne. Tak jakby był to czas potrzebny mu do nowych narodzin. Czas dojrzewania „Nocy ciemnej” – perły XVI-wiecznej literatury duchowej.
Indywidualne intuicje namaszczonych mistrzów ponad nauczanie Kościoła? Nie kupuję takiej retoryki. Kilka razy na własnej skórze przekonałem się, że intuicje, które wydawały mi się dobre i od niego, okazywały się zgubne. Bolało. Prorokiem się nie jest. Prorokiem się bywa. To Bóg powołuje do proroctwa i On ma prawo powiedzieć „stop”.
Biję się w piersi. Kapłańskie odejścia i deklaracje nieposłuszeństwa przełożonym to również moja (nasza) wina. Nie mamy świadomości, że duchowni stoją pod nieustannym ostrzałem, na pierwszej linii ognia. Nie bierzemy sobie do serca słów Teresy z Lisieux, która po przekroczeniu progu Karmelu zadeklarowała: „Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko modlić się za kapłanów”. Chcemy widzieć w nich kogoś, kim nie są. Nie dopuszczamy myśli o ich kruchości, słabości, depresji, zaburzeniach emocjonalnych czy nawet chorobie psychicznej. Stawiamy im pomniki, z których nie są w stanie zejść.
Znam ojców duchownych, którzy spowiadali i przyjmowali duchowe owieczki (przychodzące z problemami ciężkiego kalibru) od świtu do zmroku. Widziałem, w jakim stanie (duchowym i psychicznym) wracali do domów. Jak bardzo byli podatni na zranienie. W liście do bliskiego mi Michała Misiaka (odwiedziłem go w szpitalu po udarze i byłem zdumiony, jak szybko wrócił na najwyższych obrotach do duszpasterstwa) napisałem, że w filmach, w których próbował wyjaśnić swą decyzję ponownego chrztu, ujrzałem człowieka rozbitego, który po doświadczeniu potężnego kryzysu opowiada o tym, że chcąc zrezygnować dla Boga ze wszystkiego i stać się żebrakiem zdanym jedynie na Niego, do tego pakietu wrzucił również kapłaństwo. Indywidualne rozeznanie postawił ponad rozeznanie Kościoła.
Jezus był zadowolony
W „Dzienniczku” siostry Faustyny znalazłem zaskakujący dialog, kompletnie niezrozumiały dla świata promującego na każdym kroku indywidualizm i reagującego na słowo „posłuszeństwo” histerią. Gdy podczas spowiedzi kwartalnej Faustyna opowiedziała spowiednikowi o swych doświadczeniach, ojciec Bukowski zareagował niezwykle szorstko i stanowczo: „»Siostro, to jest złudzenie, tego Pan Jezus żądać nie może. Siostra ma śluby wieczyste, to wszystko jest złuda. Siostra jakąś herezję opowiada. Jeżeli ci Pan Jezus coś znowu powie, proszę mi powiedzieć, a siostrze tego czynić nie wolno«. Odpowiedziałam: »Dobrze, będę się starała być posłuszna. Nie wiem, skąd się Ojcu wzięła taka surowość«”.
Znakomita jest dalsza część tej opowieści: „Ujrzałam Pana Jezusa w takiej postaci, jak jest namalowany na obrazie, i powiedział mi: »Powiedz spowiednikowi, że dzieło to Moim jest, a ciebie używam jako nędznego narzędzia«. I powiedziałam: »Jezu, ja nie mogę nic czynić, co mi każesz, bo mi spowiednik powiedział, że to wszystko jest złudzeniem i nie wolno mi słuchać Twojego żadnego rozkazu, ja nic nie będę czynić, co mi teraz będziesz polecał. Przepraszam Cię, Panie, mnie nic nie wolno, ja muszę być posłuszna spowiednikowi. Jezu, przepraszam Cię najmocniej, Ty wiesz, co cierpię z tego powodu, ale trudno, Jezu, mnie spowiednik nie pozwolił iść za rozkazami Twoimi«. Jezus słuchał z łaskawością i zadowoleniem tych moich wywodów i żalów. Ja myślałam, że to bardzo obrazi Pana Jezusa, a tymczasem przeciwnie, Jezus był zadowolony i rzekł do mnie łaskawie: »O wszystkim mów zawsze spowiednikowi, co Ja ci polecam i co mówię do ciebie, a czyń tylko to, na co otrzymasz pozwolenie, nie trwóż się i nie lękaj niczego«”.
„Co znaczą słowa Chrystusa o zaparciu się samego siebie? Myślę, że chodzi o mechanizm: odnajduję w sobie intuicje, rozeznania, odczucia i… nie idę za nimi. Ufam Kościołowi, którego głową jest Chrystus” – podsumowuje jezuita o. Remigiusz Recław. „Na tym polega ewangeliczne tracenie życia. Po to, by potem je odzyskać” – dodaje.
Marcin Jakimowicz; GN 27/2019