Grecka wędrówka zatoczyła koło. Do władzy wróciła partia, która ponosi część odpowiedzialności za gigantyczny kryzys i zapaść kraju. Odchodzi partia, która zaczęła kraj z zapaści wyciągać.
To oczywiście jeden wielki paradoks. Syriza, czyli Koalicja Radykalnej Lewicy, która rządziła Grecją od 2015 r., już dawno przestała być tym, na co wskazywałaby jej nazwa. Aleksis Tsipras, lider partii i do niedawna premier Grecji, wprawdzie nie dał się złamać w kwestii ubioru, i długo nie zakładał krawata nawet na spotkania przywódców unijnych, ale już w przypadku programów naprawczych, narzucanych przez wierzycieli i międzynarodowe instytucje, musiał ulec presji i pożegnać się ze skrajnie lewicowymi postulatami, z którymi doszedł do władzy. Efekt jest taki, że dzięki radykalnym cięciom i wprowadzeniu rygoru w budżecie Grecja zaczęła powoli wychodzić z całkowitej zapaści. I gdy Tsipras mógł ogłosić, że udało się rozwiązać problem zadłużenia, po raz pierwszy założył krawat. Polityk został zmuszony do realizacji nie swojego programu, by posprzątać po kryzysie, którego nie wywołał. Przynajmniej w sensie politycznym – to nie jego partia doprowadziła kraj na skraj bankructwa – bo w sensie ogólnym za kryzys odpowiedzialni są wszyscy Grecy, którzy przywykli do życia ponad stan. Odpowiedzialny za stworzenie ku temu warunków jest przede wszystkim rządzący przez wiele kadencji centrolewicowy Panhelleński Ruch Socjalistyczny (PASOK), ale współodpowiedzialność ponosi druga wielka partia, która co kilka kadencji przejmowała władzę od socjalistów, czyli centroprawicowa Nowa Demokracja. To ona w lipcowych przyspieszonych wyborach zdobyła samodzielną większość, spychając Syrizę Tsiprasa do opozycji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina