Uwolnienie od pychy równa się zrzuceniu ciężaru. To pycha utrudnia nam wspinaczkę i nie pozwala wznieść się na wyżyny.
W jednej z najgenialniejszych scen „Boskiej komedii” Dantego po pierwszym etapie drogi anioł usuwa znak pychy z czoła wspinacza, którego od tego momentu, w dalszej drodze, ogarnia niezwykła lekkość i nowe nieznane uczucie:
Na święte schody wstępujemy ninie, i zdało mi się, że lżej depcę ziemię, niżeli wprzódy na gładkiej równinie. Więc rzekę: – „Powiedz, mistrzu, jakie brzemię opadło ze mnie, że czuję tak mały trud, jakbym wszedł już między rajskie plemię”
(II, 12,115–120) [tłum. A. Świderska].
I tak okazuje się, że uwolnienie od pychy równa się zrzuceniu ciężaru. To pycha utrudnia nam wspinaczkę i nie pozwala wznieść się na wyżyny.
Diabeł nie ma kolan… Żaden z moich tekstów publicystycznych nie spotkał się z tak ostrą reprymendą Tadeusza Bartosia, jak napisany na czterolecie pontyfikatu Benedykta XVI artykuł pt. „Chodzi o Boga” (GN 16/2009), w którym zwrot „Diabeł nie ma kolan” jest jednym ze śródtytułów.
Były dominikanin (w tamtym czasie to określenie pojawiało się często pod nazwiskiem Bartosia) zarzuca moim tezom (wśród których znaczącą pozycję zajmował apel o pokorę), że są „wymownym przykładem tendencji do restytucji religijności z okresu przedoświeceniowego” (T. Bartoś, „Nowa infantylizacja”, „Gazeta Wyborcza” z 8.08.2009). Reakcja to wielce symptomatyczna, typowa, nieprzypadkowo przetykana gęsto cytatami z Kanta, insynuująca mojemu nawoływaniu do pokory takie intencje jak „odwrót od oświeceniowego ideału”, „nie używać własnego rozumu”, „oprzeć się na tych, którzy wiedzą lepiej”, „odmówić dojrzewania – wybrać los dorosłych dzieci”.
Oto istota sporu: kolana. Mieć je czy nie mieć? Używać czy nie? Obraz przywołuje Joseph Ratzinger za apoftegmatami ojców pustyni, w „Duchu liturgii”:
diabeł został zmuszony przez Boga do pokazania się niejakiemu opatowi Apollonowi. Diabeł był czarny, brzydki, o przerażająco wątłych członkach, przede wszystkim jednak nie miał kolan. Niezdolność klęczenia okazuje się zatem istotą elementu diabolicznego.
Bo na najgłębszym poziomie klęczenie jest realną, modlitewną postawą i zarazem znakiem czegoś duchowo największego: zwycięstwem pokory w boju z pychą we wnętrzu ludzkiego serca, uznaniem Boga i niepojętności Jego tajemnicy oraz tajemnicy Jego darów – życia i zbawienia. Kiedy nasza wolność zgina przed Nim kolana, nie przestajemy być wolni, przeciwnie: przypieczętowujemy ją tym aktem i postawą. Bo też klękamy przed Tym, który, by umyć nasze nogi, sam przed nami ukląkł.
Zło nie jest logiczne. Jedynie Bóg i dobro są logiczni, są światłem. Zło jest tajemnicze. (…) nie możemy wyjaśnić tego, co samo w sobie jest nielogiczne. Możemy się domyślać, ale nie możemy wyjaśnić (…) Pozostaje tajemnica ciemności, nocy.
Jądrem tej ciemności jest pycha, najgłębszy wymiar każdego grzechu, istota bezbożności. Święty Augustyn rozwija doktrynę grzechu pierworodnego, a zarazem wszelkiej bezbożności w tę właśnie stronę: człowiek od początku przejawia to pyszne poczucie, że nie potrzebuje Boga, że ma w swoich rękach klucz do poznania i do życia, że nie musi umrzeć. To owa „pycha z nieba spycha” – jak nazywa rzecz teologicznie bardzo trafnie stare polskie powiedzenie. To ona wpycha człowieka w obszar niewoli, nakłada kajdany, które są skutkiem odwrócenia się od Boga i Jego miłości, kajdany, które greccy ojcowie zwali philautia – zapatrzenie w siebie i zamknięcie w sobie. To pycha zakrzywia serce człowieka ku sobie samemu, co kończy się pożeraniem własnego ogona, śmiercią głodową, samobójczą.
Pycha jest właściwą chorobą człowieka. Była grzechem Adama, jest grzechem naszym, kiedy uznajemy, że nie potrzebujemy Boga, że sami sobie poradzimy z życiem i śmiercią. Tymczasem prawda jest taka, że nie możemy bez Niego istnieć, a prawdziwa wielkość człowieka polega na tym, że tylko Bóg mu wystarcza. W tym też sensie pycha jest ściśle skorelowana z kłamstwem, jedno i drugie, głęboko od siebie zależne, podkarmiają się, rozwijając chorobę prowadzącą do śmierci.
Właściwym celem pychy i jej niezawodnym skutkiem jest bowiem zniszczenie człowieka. Jest to cel dalekosiężny, ukryty szczelnie za maskującymi go parawanami autonomii, emancypacji, odzyskania wolności etc., etc., które rzekomo są osiągalne tylko w oderwaniu od Boga, jako owoc Jego zanegowania. Ale negacja Boga sama w sobie nie jest „skuteczna” – Boga zniszczyć się nie da. Natomiast człowieka – już tak.
Fragment felietonu ks. Jerzego Szymika, pochodzący z tomu 2. zbioru „Poezja i teologia”. Książkę można zamówić tutaj:
Ks. Jerzy Szymik