Prezydent USA Donald Trump spotkał się w niedzielę z przywódcą Korei Płn. Kim Dzong Unem w strefie zdemilitaryzowanej na granicy między dwiema Koreami. Jako pierwszy urzędujący prezydent USA przekroczył granicę Korei Płn. i przebywał przez chwilę w tym kraju.
Trump i Kim spotkali się we wspólnej strefie bezpieczeństwa Korei Południowej i Korei Północnej, na granicy pomiędzy tymi państwami. Amerykański przywódca przeszedł na chwilę na stronę północną, ale główne rozmowy toczyły się po stronie południowej.
Na powitanie Kim powiedział po angielsku, że "dobrze znowu widzieć" Trumpa i dodał, że był "bardzo zaskoczony" zaproszeniem na spotkanie w strefie zdemilitaryzowanej, które amerykański prezydent wystosował w sobotę. "Nie spodziewałem się, że spotkamy się w tym miejscu" - oświadczył przywódca Korei Płn. na granicy.
Gdy obaj przeszli ze strony północnej na stronę południową, Kim podkreślił, że Trump jest "pierwszym prezydentem USA, który odwiedził nasz kraj", co ocenił jako przejaw "odwagi i determinacji". Trump podziękował mu za spotkanie i ocenił przekroczenie linii demarkacyjnej jako "wspaniałe uczucie". "Jestem dumny, że przekroczyłem tę linię" - powiedział.
Było to trzecie spotkanie Trumpa z Kimem w ciągu nieco ponad roku oraz pierwszy raz w historii, kiedy przywódcy USA i Korei Płn. spotkali się w strefie zdemilitaryzowanej. Po ok. 50-minutowych rozmowach za zamkniętymi drzwiami Kim, Trump i Mun wyszli z Domu Pokoju we wsi Panmundżom w strefie zdemilitaryzowanej. Prezydenci USA i Korei Płd. odprowadzili Kima do granicy, a następnie udzielili wypowiedzi dziennikarzom.
Trump ocenił niedzielne spotkanie jako "bardzo dobre", "wspaniałe dla świata" oraz "bardzo legendarne". Wielokrotnie powtarzał również, że sytuacja na Półwyspie Koreańskim i relacje USA-KRLD są obecnie lepsze niż za rządów poprzednich administracji w Waszyngtonie.
Trump oświadczył, że uzgodnił z Kimem, iż USA i Korea Płn. powołają zespoły negocjacyjne, które rozpoczną pracę w ciągu 2-3 tygodni i "zobaczą, czy mogą coś zrobić". Prezydent zaznaczył, że tempo rokowań nie jest dla niego najważniejsze, lecz zależy mu na "wszechstronnej, dobrej umowie". Zaznaczył jednocześnie, że amerykańskie sankcje przeciw Pjongjangowi pozostaną w mocy.
Zespołem amerykańskim pokieruje dotychczasowy specjalny wysłannik USA ds. Korei Płn. Stephen Biegun, a północnokoreańskim "ktoś, kogo znamy" - powiedział Trump, ale nie podał nazwiska tej osoby.
Dwustronne negocjacje nuklearne załamały się po fiasku lutowego szczytu z udziałem Trumpa i Kima w stolicy Wietnamu, Hanoi. Waszyngton domaga się "całkowitej, możliwej do zweryfikowania i nieodwracalnej denuklearyzacji" komunistycznej Korei Płn., a Pjongjang naciska na zniesienie nałożonych na niego przez Radę Bezpieczeństwa ONZ sankcji gospodarczych.
W początkowej części spotkania Trump oświadczył, że zamierza zaprosić Kima do Białego Domu. Po rozmowach powiedział dziennikarzom, że chciałby, aby Kim odwiedził Waszyngton "we właściwym czasie". Według agencji Kyodo Kim zaprosił również Trumpa do Pjongjangu.
Trump wysunął propozycję spotkania z Kimem w strefie zdemilitaryzowanej w sobotę, podczas szczytu G20 w japońskiej Osace. Część komentatorów oceniała tę niespodziewaną ofertę jako krok w stronę wznowienia procesu pokojowego, ale inni wyrażali wątpliwości, czy spontaniczne spotkanie bez przygotowania może być czymkolwiek więcej niż medialnym pokazem przed wyborami w USA w 2020 roku.
Pojawiły się również opinie, że spotkanie jest cennym propagandowym osiągnięciem Kima oraz jego rodziny, która od dawna bezskutecznie zabiega o uznanie na arenie międzynarodowej. Zdaniem części ekspertów uścisk dłoni z amerykańskim prezydentem przydaje Kimowi prestiżu, na który nie zasłużył.
Strefę zdemilitaryzowaną na granicy pomiędzy dwiema Koreami odwiedzali wszyscy amerykańscy prezydenci od czasu Ronalda Reagana, za wyjątkiem George'a W. Busha, który pojechał tam jako wiceprezydent. Wizyty w strefie, gdzie przywódcy USA fotografowani byli w wojskowych kurtkach, patrzący przez lornetki, były okazją do podkreślania sojuszu USA z Koreą Płd.