W trakcie jednego z publicznych wystąpień Jan Lechoń tak się zagalopował, że stwierdził: „Polacy nie boją się nikogo, nawet Boga!”. Ale szybko wybrnął z tej sytuacji, dodając: „...bo Go bardzo kochają”.
Dla emigracji niepodległościowej, zwłaszcza tej niezłomnej: londyńskiej i nowojorskiej, Jan Lechoń był żywą legendą. Nie tylko jako autor „Karmazynowego poematu”, z arcydzielnymi wierszami o Maurycym Mochnackim („Uciekać! Krew pachnie w tej sali!!!”) czy Józefie Piłsudskim („A on mówić nie może. Mundur na nim szary”). Polacy, którzy po Jałcie odrzucili pokusę powrotu do zawłaszczonego przez Sowietów kraju, cenili dawnego skamandrytę głównie za twórczość emigracyjną, sławiącą wysiłek polskiego żołnierza, ale i pełną wspomnień rodzących melancholię. Lechoń, jak nikt inny, potrafił wykorzystywać polski kod kulturowy, nie tracąc indywidualnej dykcji. Żurawie u studni, pasy słuckie, łowickie spódniczki, dobrze znane cytaty z romantycznych wieszczów, sceny z Grottgera i Malczewskiego, dzwony na Pasterkę, strzępy dawnych melodii i modlitw – wszystkie te rekwizyty, które pogrążyłyby mniej utalentowanego twórcę, w wierszach Lechonia odzyskiwały swój pierwotny sens, wywołując czułość dla ginącej ojczyzny.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel