Kościół stoi przed wyzwaniem, by to, czego się nauczył na własnych błędach, pokornie przekazał społeczeństwu - podkreśla o. Adam Żak SJ, koordynator KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży. Dodaje, że oczyszczenie przychodzi przez wstyd, upokorzenie i ból. W rozmowie z KAI o. Żak mówi o swoich oczekiwaniach związanych z nadchodzącą wizytą w Polsce abp Charlesa Scicluny z Kongregacji Nauki Wiary. Odpowiada też na pytanie, ile czasu może potrwać obecny kryzys Kościoła w Polsce i czy może on wyjść z tej próby silniejszym.
KAI: Jakie nadzieje wiąże Ojciec z nadchodzącą wizytą abp. Charlesa Scicluny, głównego watykańskiego „pogromcy” seksualnych przestępstw księży wobec dzieci?
– Jestem bardzo wdzięczny abp. Sciclunie, że zgodził się przyjechać. To bardzo ważne, by biskupi mogli go wysłuchać i przejść coś w rodzaju przeszkolenia. W dodatku dochodzi do jego wizyty w szczególnym momencie, którego oczywiście nikt nie przewidział. Ufam, że z tej łaski pasterze skorzystają.
KAI: A jak będzie to można ocenić? Co musiałoby się stać, żeby Ojciec przyznał: o, pasterze skorzystali?
– Zmiany już teraz powoli się objawiają. Weźmy choćby poszukiwania rozwiązań nie doraźnych, płytkich, tylko takich, które by w sposób skuteczny starały się podjąć np. wątki prawne, oczyszczające oraz prewencyjne.
Niewątpliwie abp Scicluna wzmocni w pasterzach przekonanie o konieczności oczyszczania Kościoła. Słuchałem go niejednokrotnie podczas watykańskiego szczytu, czytałem różne jego wystąpienia, znam też relacje z jego wykładów dla przyszłych kanonistów z różnych części świata. Wiem, że to jest człowiek, który ma i wiedzę, i doświadczenie, także w zakresie wielu różnych dochodzeń. Media najczęściej nie pamiętają, że za czasów Jana Pawła II to właśnie abp Scicluna był „dochodzeniowcem” w sprawie ks. Maciela [założyciela Legionistów Chrystusa, który dopuścił się wielu przestępstw seksualnych na nieletnich, zmarł w 2008 r. – przyp. KAI] czy rażących zaniedbań biskupów w Chile.
Ale trzeba zachować zdrowy rozsądek. Papież Franciszek zażartował, że część opinii publicznej byłaby zadowolona, gdyby na placu św. Piotra kazał powiesić kilkudziesięciu biskupów czy przełożonych. Trzeba się strzec wszelkich populistycznych zapędów. Myślę, że inteligentne dziennikarstwo powinno dobrze to rozumieć i pomagać w rozwiązywaniu problemu, m.in. poprzez unikanie jednowymiarowych, „rozliczeniowych” pokus.
Proces oczyszczania będzie długi, bo mamy za mało ludzi, którzy byliby w stanie rozwiązywać te problemy w sposób profesjonalny i zgodny z wiedzą, jaką mamy o wykorzystywaniu seksualnym czy w ogóle o przemocy wobec dzieci. Samo uczenie się pod wpływem wydarzeń nie wystarczy, trzeba wziąć na poważnie całą sferę edukacji, przygotowania fachowców. My to robimy podczas studiów podyplomowych, ale to jest kropla na taki wielki kraj jak Polska. Owszem są i inni, którzy pracują w tym kierunku, np. specjaliści z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, ale wciąż sił do ochrony dzieci jest za mało. Ponadto te organizacje pozarządowe są wspierane lub nie – w zależności od tego, jak wieją wiatry...
Trzeba, żeby i społeczeństwo, i politycy uświadomili sobie, że wobec skali zjawiska i ze względu na dobro społeczne niezbędne jest zaangażowanie się państwa w rozwiązywanie tych problemów. Myślę, że w świetle kryzysu, który dotyka Kościół, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy również szerzej i wyciągnąć wnioski natury politycznej, w sensie wyznaczenia kierunków działania. Trzeba przyznania ze strony rządzących, że w imię interesów partyjnych poświęcili dobrostan dzieci czy też ich prawa; nie usunęli niektórych progów, które uniemożliwiają ochronę najmłodszych. Takie wyznanie powinno być składane nie tylko w kościołach, bazylikach czy katedrach, ale także na spotkaniach i konwencjach wyborczych czy partyjnych naradach. Dobrze by było, żeby upomnieli się o to dziennikarze i opinia publiczna.
KAI: Po niedawnym spotkaniu Rady Stałej KEP ogłoszono, że powstaje dokument wskazujący drogi wyjścia Kościoła z kryzysu. Podejmuje on kwestie pomocy pokrzywdzonym, prewencji, komunikacji duszpasterzy w sprawach dotyczących problemu pedofilii itd. Jakie owoce ma przynieść ten dokument, na czym polega jego znaczenie?
– Szkic jest gotowy, ale nie jest to „dokument” w klasycznym znaczeniu, tylko raczej plan działania, który będzie uaktualniany w trakcie jego realizacji. Potrzebna jest równowaga, żeby nie rozwiązywać kryzysu tylko na sposób komunikacyjny, lecz realnie, tak, żeby komunikacja miała co zakomunikować. Żeby się nie okazywało po następnych sześciu miesiącach czy po roku, że król nadal jest nagi.
Rozwiązywanie tego kryzysu musi, oczywiście, uwzględnić sprawę komunikacji, bo uważam, że jest to jedna z wielkich bolączek ostatnich lat (myślę i o komunikacji ze społeczeństwem, jak i o tej z wiernymi). Swoją drogą, media katolickie też powinny zrobić sobie rachunek sumienia, bo oportunistycznym sposobem działania przyczyniały się do tego, że dziś wierni stoją pod rynną, już nawet nie pod deszczem.
Ale komunikacja nie ma stwarzać faktów, tylko o nich informować.
KAI: Jakie będą skutki kryzysu, który się toczy i nie wiadomo, kiedy skończy? Czy na przykład obawia się Ojciec odchodzenia ludzi od Kościoła w sensie zarzucania praktyk przez coraz większą liczbę Polaków?
– Na proces odchodzenia trzeba popatrzeć także w kontekście niezależnym od problemu wykorzystywania seksualnego małoletnich, dlatego że jest to jednak proces dużo głębszy, związany z negatywnymi skutkami sekularyzacji. To, co obserwujemy w społeczeństwach na Zachodzie, to nie jest odchodzenie z powodu takiego czy innego skandalu. Skandal jest dobrą okazją, żeby się z tego „stowarzyszenia” wypisać, żeby przestać udawać, przestać iść drogą konformizmu. Innymi słowy: zdjąć maskę.
To się dzieje dlatego, że przez długie wieki panował konformizm kulturowo-polityczny. Jan Paweł II miał tę odwagę, by w dokumentach dotyczących wejścia w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa („Tertio millenio adveniente” oraz „Tertio millenio ineunte”) wskazać na to, że wraz z ewangelizacją zostały też posiane ziarna, które z Ewangelią niewiele miały wspólnego. Za wiele grzechów z przeszłości Kościoła Jan Paweł II zresztą publicznie przepraszał, wywołując krytykę części opinii katolickiej. A w tych przeprosinach pojawiało się też wyznanie, że konformizm polityczny był używany jako narzędzie ewangelizacji.
I teraz, kiedy parlament ustanawia dzień wolny z okazji rocznicy chrztu Polski, możemy powiedzieć – nie negując żadnego szczerego nawrócenia – że przyjęcie chrztu oznaczało przyjęcie chrztu przez władcę, za którym idzie dwór. Konformistycznie, bo kto na dworze i poza nim pozwoliłby sobie na to, by sprzeciwić się władcy? Tak więc wraz z ewangelizacją posiane zostało ziarno konformizmu. Dzisiejsza sekularyzacja pokazuje, że ten konformizm nie jest już mechanizmem utrzymującym status quo. I dobrze, że tak jest, bo oznacza to, że można przyjąć wiarę w efekcie procesu nawrócenia.
Pamiętam, jak przed laty na jubileuszu „Znaku” prawosławny historyk i teolog Siergiej Awierincew powiedział, że żyjemy w bardzo dobrych czasach dla chrześcijaństwa, bo można się stać chrześcijaninem. A więc zostać nim z przekonania, a nie z konformizmu. I to jest prawdziwe wyzwanie dla ewangelizacji. Nie szukanie podpórek politycznych, lecz wszelkich dobrych sposobów, żeby ludzi przyciągały piękno Ewangelii i blask jej prawdy.
Jezus sam powiedział, jest to w Ewangelii św. Jana, jaki jest sposób działania Boga wobec ludzi i powoływania do wiary: „A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie”. Mamy szansę na to, by przyciągać innych miłością. Przypominają się słynne słowa Tertuliana o chrześcijanach, wyrażające specyficzną dla chrześcijan wolność decydującą o ich stylu życia: „Oni stają się, a nie rodzą chrześcijanami”.
Trzeba pokornie wyciągać wnioski i dostrzegać wiele pięknych rzeczy, które się dziś dokonują. Zwróciłbym uwagę na Kościół we Francji, z której wychodzą bardzo żywe i głębokie impulsy duchowe. Spójrzmy, ile jest tam chrztów ludzi dorosłych w okresie Wielkanocy – to jest corocznie ponad tysiąc osób. Nie chodzi jednak o cyfry, ale o to, że to zjawisko dowodzi, że żyjemy w takim momencie historii, w którym na nowo można się stać chrześcijanami i że Ewangelia może być zaczynem zmiany indywidualnej i w całych społeczeństwach.