Kościół stoi przed wyzwaniem, by to, czego się nauczył na własnych błędach, pokornie przekazał społeczeństwu - podkreśla o. Adam Żak SJ, koordynator KEP ds. ochrony dzieci i młodzieży. Dodaje, że oczyszczenie przychodzi przez wstyd, upokorzenie i ból. W rozmowie z KAI o. Żak mówi o swoich oczekiwaniach związanych z nadchodzącą wizytą w Polsce abp Charlesa Scicluny z Kongregacji Nauki Wiary. Odpowiada też na pytanie, ile czasu może potrwać obecny kryzys Kościoła w Polsce i czy może on wyjść z tej próby silniejszym.
KAI: A jak ocenia Ojciec polskie warunki przyjmowania tych zgłoszeń od osób pokrzywdzonych?
– Przeżywamy w tej materii przyspieszony kurs dojrzewania. Występują odruchy obronne, ale też takie, które sprzyjają przezwyciężaniu mentalności korporacyjnej i bardzo szkodliwego przywiązania do ukrywania niewygodnych faktów. Oczyszczenie przychodzi przez wstyd, upokorzenie i ból. Ale dzięki temu może zacząć się empatia. Nie da się wyjść z tego kryzysu bezboleśnie i to trzeba sobie jasno powiedzieć. Do tej pory w sposób mniej lub bardziej oczywisty unikaliśmy tego bólu. W tej chwili nie możemy go sobie oszczędzić, bo zaczynamy rozumieć, że odbywa się to kosztem innych.
KAI: Przyspieszenie dojrzewania nie nastąpiło samoistnie – ten proces uruchomiły media. Trudno sobie wyobrazić miejsce, w którym teraz jesteśmy, bez filmu braci Sekielskich.
– I stąd właśnie ten wstyd i upokorzenie, które oczyszcza i powoduje zdrowy odruch przyznania: pobłądziliśmy; nie szliśmy tą drogą, którą należało; nie uczyliśmy się na błędach innych; wierzyliśmy, że jesteśmy lepsi, czyli zgrzeszyliśmy również pychą w stosunku do innych Kościołów i innych ludzi; chowaliśmy się za nasze doświadczenia historyczne, nasze prześladowania, które miały nas jakoś ochronić przed niesprawiedliwymi uogólnieniami. Nie chcieliśmy przecież usprawiedliwić czynów przestępczych, tylko pokazać je w szerszym kontekście zasług... Uogólnienia rzeczywiście mogą boleć, ale nie wolno się przed nimi bronić, relatywizując zło.
KAI: Tak czy inaczej przyspieszone dojrzewanie zawdzięczamy w znacznej części filmowi „Tylko nie mów nikomu”. Trudno w tym względzie przecenić jego rolę.
– To rola bardzo istotna. Według mnie to jest katalizator procesu oczyszczenia. Zwłaszcza w trudnych momentach trzeba na historię Kościoła patrzeć w świetle biblijnej historii zbawienia. Bóg pouczał nawet wielkich przywódców ludu Bożego, Dawida i innych, przy pomocy pogan. Kiedy popatrzy się na interpretację proroczą niewoli babilońskiej, na wołanie o miłosierdzie, „bo zgrzeszyliśmy przeciw Tobie”... Już wtedy prorocy wskazywali na grzechy przywództwa, na pasterzy, którzy paśli samych siebie i siebie chronili. Te fragmenty historii zbawienia to są nasze źródła, z których musimy czerpać, żeby zinterpretować teologicznie, w duchu wiary, to, co się dzieje. W przeciwnym razie ulegniemy pokusie szukania niewłaściwych dróg wyjścia z kryzysu – płytkich, PR-owskich, szukających usprawiedliwień, sojuszników, którzy nas będą bronić itd. Tymczasem trzeba po prostu powierzyć się osądowi Bożemu, otworzyć nań sumienia i przyjąć drogę wyjścia, na którą wskazuje nam Ewangelia i historia zbawienia. Patrząc w tej logice, jest to droga prawdy, nawrócenia, upokorzenia, oczyszczenia.
KAI: A jak cały ten proces oczyszczenia skutecznie dokończyć? Są oczywiście instrumenty kanoniczne, o których Ojciec wspominał, i państwowe, niemniej coraz wyraźniej mówi się – także w Kościele – o konieczności powołania specjalnej komisji. Jak zapatruje się Ojciec na zapowiedź premiera o powołaniu komisji, która miałaby rozliczyć przypadki pedofilii w Kościele, ale też w kilku innych środowiskach, m.in. w oświacie i sporcie?
– Jeśli to będzie komisja ustanowiona przez organy polityczne, to jestem tu bardzo nieufny i zachowuję dużą rezerwę. Oczekiwałbym raczej, że Kościół w porozumieniu ze Stolicą Apostolską, z takimi organami jak Rzecznik Praw Dziecka czy Rzecznik Praw Obywatelskich i innymi ponad politycznymi urzędami, przebada problem pedofilii w Kościele, a równocześnie poszuka dobrych wskazań i wniosków dla całego społeczeństwa. Dlatego że – nawet jeśli opinia publiczna nie chce tego słuchać – mamy tu do czynienia z odbiciem lustrzanym problemu społecznego. Jeżeli więc przy obecnym kryzysie w Kościele nie zostanie opracowana narodowa strategia ochrony dzieci i młodzieży przed przemocą, to zostanie stracona wielka okazja na oczyszczenie. Chodzi o to, żeby z tego wyniknęło dobro nie tylko dla Kościoła.
My się nie oczyszczamy dla siebie samych, tylko po to, żebyśmy byli zdolni do pełnienia tej misji, która jest wyznaczona przez Chrystusa. To jest Jego misja, nie nasza. A ta misja oznacza pomoc i pokorne towarzyszenie społeczeństwu w tym, by mogło skutecznie zwalczyć wszystkie plagi, które je trapią.
Jako społeczeństwo, a także wspólnota polityczna wciąż nie jesteśmy w stanie poważnie rozprawić się z podziałami. Mówimy: wspólnota, naród. Ale co nam przeszkadza stać się jednością? Nie jesteśmy w stanie wyciągnąć wniosków, przemienić zła w dobro. Dlatego działając na styku społeczeństwa i wspólnoty politycznej, Kościół stoi przed wyzwaniem, by to, czego się nauczył na własnych błędach, pokornie przekazał społeczeństwu. To jest wyzwanie w gruncie rzeczy pozytywne. To, co się dzieje, jest szansą i czasem łaski. To jest moment przełomowy.
KAI: Nie brakuje głosów, także ze strony środowisk Kościoła, że dopóki nie „polecą głowy”, Kościół nie odzyska zaufania. Co Ojciec na to?
– Jest potrzebne wyjaśnianie spraw, zgodne z prawem kościelnym i państwowym – to rzecz oczywista. Jeśli coś jest udowodnione, powinno się wyciągać konsekwencje kościelne i państwowe. Natomiast nie ma miejsca dla wolnej amerykanki. Inne instrumenty – związane z taką czy inną komisją – jeśli mają być owocne, muszą się rodzić z innej idei aniżeli tzw. rozliczanie Kościoła.
KAI: W gruncie rzeczy o tym mówi premier Morawiecki: powołajmy państwową komisję, ale rozliczającą nie tylko duchownych, bo rozprawiamy się z problemem, a nie z Kościołem.
– Niech władza również uzna, że przez lata odrzucała propozycje stworzenia narodowej strategii ochrony dzieci przed przemocą! Powtarzano, że jest dobrze, że mamy dobre prawo, a nawet je ulepszyliśmy... Zapewnienia o walce z pedofilią będą wiarygodne wtedy, gdy rządzący przyznają się do zaniechań. Teraz nie są, bo to jest odcinanie od całego problemu kuponów politycznych. Także władza powinna powiedzieć: pobłądziliśmy, nie słuchaliśmy maluczkich i tych, którzy bliżej poznali problem. I o to biskupi też apelowali, wprawdzie nie jednym głosem, ale apelował o to np. przewodniczący Episkopatu. Nie było odzewu.
Niech władza spojrzy np. na konwencję Rady Europy z Lanzarote o ochronie dzieci z 2007 r., która została zatwierdzona i ratyfikowana w 2014 r. przez prezydenta Komorowskiego, jednomyślnie upoważnionego przez cały parlament. Niech władza spojrzy i sprawdzi, jakie są tam przewidziane mechanizmy i instrumenty ochrony dzieci przed przemocą seksualną.
Prawo karne zostało odpowiednio dostosowane, ale też nie we wszystkich elementach. Podniesiono wiek ochrony dla małoletnich tylko do 16. roku życia, a nie do 18., do czego Polska zobowiązała się we wspomnianej konwencji. Odpowiedzmy sobie na pytanie: dlaczego tak się stało; zróbmy rewizję tych decyzji politycznych, które były zaściankowe. Może nie podobała się osoba rzecznika praw dziecka, bo nie był z nadania obecnej władzy? Nie rozumiem, dlaczego dziś milczy obecny rzecznik praw dziecka? Nie słyszałem jego opinii. Nie w obronie Kościoła, tylko w obronie dzieci. Takiej obronie, która by dała instrumenty i podpowiedziała państwu, jak powinno działać, bo są różne możliwości przygotowane przez poprzedników.