Ryszard Montusiewicz zachęca mężczyzn, by nie zwiewali z pola walki. Opowiada o tym, Kto naprawdę zapewnia przyszłość jego dzieci. Wie, o czym mówi. Kiedyś spakował się i z dnia na dzień ruszył z dziewięciorgiem dzieci w nieznane…
Ale mówi Pan do facetów, którzy lubią sobie przy piwku spokojnie zobaczyć ligę Mistrzów. Rzecz chyba nie do pomyślenia przy rozbrykanej dziewiątce?
– Ale ci mężczyźni – myślę – w efekcie budzą się smutni. Nie uda się oszukać samego siebie, że oglądanie Ligi Mistrzów jest sensem życia… Fakt posiadania dzieci zaprawia do prawdziwej walki – w pozytywnym sensie. Wielu ludzi, którzy myśleli: „Stać nas jedynie na jedno dziecko, bo nie mamy środków na mieszkanie, kredyty i tak dalej”, gdy ma już siwe włosy, zauważa, że czegoś (a raczej kogoś) im brakuje, że życie nie ma smaku. Wiem jedno: Pan Bóg nie oszukuje. Gdy zapowiada: „Opuścisz ojca i matkę, zwiążesz się z żoną, będziesz miał z nią dzieci”, wie, co mówi. Sam o nie zadba, bo to ostatecznie Jego dzieci.
Czy to prawda, że facet doświadcza tego, że jest ojcem, dopiero gdy rodzi mu się trzecie dziecko?
– Nie wiem. Ja doświadczałem tego od samego początku. Nie jestem ojcem dziewięciorga dzieci, ale ojcem dziewięciu „jedynaków”. Każde ojcostwo było inne; w innym wymiarze mojego życia, zaangażowania, dojrzałości. Przy pierwszym dziecku popełniałem błędy, które później, paradoksalnie, pomagały mi wychowywać kolejne dzieci.
Jaki błąd jest najczęstszy?
– Rozpieszczanie, czyli infantylizowanie ojcostwa. Oszukiwanie dziecka, że zawsze będzie miło, słodko i przyjemnie, że żyje w jakiejś otulinie bezpieczeństwa. Nie powiem mu, że ciocia jest chora na raka, bo a nuż źle to przyjmie? Ale gdy kiedyś spadnie na nie jakieś egzystencjalne doświadczenie, to ono kompletnie się zagubi, pozostanie z bezradnym, pełnym pretensji pytaniem: A dlaczego mi tego nie mówiliście?! Dla mnie fundamentalnym doświadczeniem było to, że nasze trzecie dziecko urodziło się upośledzone. I pytanie: czy to jest klęska ojcostwa? Nie! Raczej wezwanie do walki, do tego, by się zmierzyć z rzeczywistością, której się nie spodziewałem i która mnie przekracza. Uczniowie Jezusa, widząc niewidomego, pytali: „Kto zgrzeszył, że mu się to przytrafiło?”. Identyczne pytanie słyszeliśmy w Polsce, we Włoszech, na Białorusi czy w Izraelu. Odpowiedź Jezusa jest rewelacyjna: urodził się taki po to, by na nim objawiła się moc Boża. Mogę o tym zaświadczyć. Mówiłem to wielu ojcom, którzy mają pokusę, by swe upośledzone dzieci pozamykać na szóstym piętrze w bloku, by nie daj Boże, „nie było wstydu przed ludźmi”.
Argument współczesnych facetów: Dziecko? Jezus Maria, ale ja do tego nie dorosłem!
– Przepraszam bardzo, a co to znaczy „nie dorosłem”? Dorasta się krok po kroku. Dorasta się w drodze. Mamy bardzo statyczną wizję życia. Myślimy, że dorośniemy, gdy zdamy jakiś egzamin i dostaniemy świadectwo. Nie! Dorastamy z dnia na dzień. W drodze.
Z Ryszardem Montusiewiczem rozmawia Marcin Jakimowicz