Fabularyzowany dokument „Miłość i miłosierdzie” od kilku tygodni znajduje się na czołowych miejscach polskiego box office.
18.04.2019 12:29 GOSC.PL
Nie chciałby się powtarzać, bo o filmie pisałem już w jednym z poprzednich numerów GN. Przypomnę tylko, że film nie jest jedynie biografią zakonnicy. Opowiada o tym w skrócie. Jego najważniejszym wątkiem jest przesłanie miłości, związane z obrazem Jezusa namalowanego według wskazówek Faustyny. Film jest rzetelnie zrealizowanym dokumentem fabularyzowanym. W podobnych produkcjach sceny fabularyzowane ze względu na poziom realizacji nie zawsze podnoszą wartość filmu. W dziele Kondrata jest inaczej. Zostały zręcznie wplecione w rytm dokumentalnej narracji.
Film Michała Kondrata odniósł sukces frekwencyjny. Obejrzało go już ponad 160 tysięcy widzów. To bardzo dużo jak na fabularyzowany dokument. A przecież to nie powinno się zdarzyć, bo – zdaniem wielu recenzentów – film jest przykładem religijnej propagandy. Z pewnością gdyby pokazał s. Faustynę we współczesnym, feministycznym ujęciu albo jako ofiarę kościelnych prześladowań, mógłby liczyć na przychylne przyjęcie krytyków.
Dlaczego – zdaniem recenzentów – „Miłość i miłosierdzie” jest złym filmem? Pozwolę sobie przytoczyć kilka opinii, które nie wymagają komentarza. – Filmy religijne mają w środowisku bardzo złą opinię. Przeważnie są robione w najtańszy z możliwych sposób, a ich przekaz jest w stanie trafić tylko do tych już przekonanych. Niestety, nawet pośród nich „Miłość i miłosierdzie” wyróżnia się na minus – czytamy w jednej z recenzji. Autor innej dochodzi do wniosku, że „Miłość i miłosierdzie” to „najczystszy przykład kuriozalnie naiwnego religijnego kiczu”. Kolejny autor traktuje film łagodniej, pisząc, że „…coś, co do pewnego momentu jest w miarę rzetelnym dokumentem, nagle staje się pseudonaukową propagandówką”. Autor innej sugeruje, że to „film idealny na rekolekcje, który zapewne dołączy do repertuaru lekcji religii”, dodając, że „to nie jest komplement”. Można by się zastanawiać, co w tym złego, że trafi na rekolekcje.
Jak się okazało, widzowie nie podzielili zdania krytyków, uznając, że warto go obejrzeć.
Edward Kabiesz