Poligon

Często, gdy podchodzę do łóżka i pytam: „Aśka, gdzie jesteś?”, słyszę jej szept: „Na krzyżu”. Jestem jak osioł, który Go niesie. W niej.

Gdy trafiłem do Asi Lewandowskiej po raz pierwszy (kompletnie mnie nie znała, nie wiedziała, że wychodzę z kryzysu), szepnęła: „Widzę, że wychodzisz z wielkiego, gęstego, ciemnego lasu”. Usłyszałem kilka zdań na temat swojej historii. Ugięły się pode mną nogi. Identyczne doświadczenie miał mój kolega z pracy Franek Kucharczak, który również odwiedził Lewandowskich: „Wciąż jestem pod wrażeniem spotkania z pewną kobietą, którą miałem łaskę odwiedzić. Jej mięśnie zanikają, leży bezwładna pod respiratorem. Z jej ust dobywa się tylko szmer, ale z ruchu warg można się domyślić, co mówi. Patrząc na mnie, zapytała, czy zdarza mi się adorować krzyż. »Tak« – odpowiedziałem. Na to ona: »Jakie jest twoje miejsce pod krzyżem?«. To pytanie mną wstrząsnęło. Jak to możliwe, że kobieta tak odarta z tego, co ludzie uważają za niezbędne, tak uboga, że nawet oddechu własnego nie ma, jest jednocześnie tak mocna? Żadnego rozgoryczenia, żadnej pretensji. I ona pyta mnie o moją relację do Chrystusa, który cierpi”.

To w jej domu usłyszałem poruszające świadectwo Iwony, która po latach odnalazła tatę w pobliskiej… noclegowni: „W czasie drugiego spotkania Asia nagle powiedziała: »Iwona, upiecz ciasto i zanieś do noclegowni«. Zaczęłam bardzo płakać, a dziewczyny nie wiedziały, o co chodzi. »Mój tata – wybąkałam – jest w tej noclegowni«. Nikt nie miał o tym pojęcia!”.

Jedną nogą „tam”

Przyjechałem do Nysy, by pogadać z mężem Asi, Wojtkiem (jest teologiem, pracuje w szkole specjalnej, kocha żeglarstwo i narty). To konkretny facet. Fighter z krwi i kości. Oczywiście sam myśli o sobie inaczej i wkurzy się, gdy przeczyta te słowa w „Gościu”. Posłuchajcie jego opowieści…

– Gdy poznałem Asię, była już na wózku. W dziewiątym roku życia zaczęła się gorzej poruszać. Wcześniej bardzo lubiła tańczyć. O, tu masz zdjęcie – jako dziewczynka pojechała z rodzicami nad morze. Diagnoza? Zanik mięśni. Na maturze siedziała już na wózku. Stan zdrowia pogarszał się z roku na rok. Przed sześciu laty Asia przeżyła zapaść. Była jedną nogą „tam”. Zaczęła się dusić. Zatruła się dwutlenkiem węgla, bo łapała powietrze, ale nie mogła go wydychać. Trafiła nieprzytomna na SOR. „Panie doktorze, ona umiera!” – rzuciłem. „Jest pan wierzący? To proszę dzwonić po księdza”. Zadzwoniłem po kumpla, proboszcza. Przyszła pani ordynator. Uratowali Asię. I odtąd umiera codziennie. I codziennie dostaje nową porcję życia. Za silna, aby umrzeć, za słaba, aby żyć. Co ją boli? Wszystko.

Niczego się nie boję

Po trzech tygodniach wróciła do domu. Tu rura, tam rura. Oddycha za nią maszyna, karmiona jest wprost do żołądka. Cała okablowana. Jakimś cudem udało mi się to wszystko „pochytać”. Czy nie bałem się, że kiedyś to ustrojstwo wysiądzie? Niczego się nie boję. Przyjmuję to, co jest. Nie mam czasu na biadolenie. Asia wymaga opieki 24 godziny na dobę, więc przez nasz dom przewala się mnóstwo ludzi. To są aniołowie! To, co przeżywam każdego dnia, jest „Opatrznością w praktyce”. Tylko On jest w stanie to wszystko ogarnąć. I jakoś się wszystko kręci.

Mam świadomość tego, że w tych czterech ścianach dzieje się coś nadnaturalnego. Przychodzą ludzie i mówią: „Asiu, dostałam od ciebie to czy tamto”. Ileż świadectw słyszałem… Ona cały czas „jedzie na intencjach”. Jest przekaźnikiem, wiem o tym. Ma świetną relację z „górą”. Z o. Pio. Zdarzało się jej czuć zapach fiołków. Gdy byliśmy przed laty w San Giovanni Rotondo i jakimś cudem zamieszkaliśmy u córki duchowej stygmatyka, powitała nas jak swoich. Jestem jak na poligonie. Nie szukam w tym wszystkim nadzwyczajności, cudowności. Liczy się konkret. Czas na odsysanie? Idę odsysać. Zdecydowałem się na miłość i staram się być konsekwentny. To mój wybór. Mam robotę, którą muszę wykonać.

Trafił swój na swego

Jak Asia ma chandrę, to bez kija nie podchodź. Trafił swój na swego. Ona jest rewolucjonistką! Gdyby mogła wyskoczyć z łóżka, to od razu zostałaby szefową ONZ-etu. (śmiech) To osobowość, która przenosi góry… własnymi rękami. Dlatego ta próba jest dla niej tak trudna.

Ileż razy słyszałem, że to ostatnie chwile jej życia! Ilu doradców, „wujków dobra rada” mówiło: „Wojtek, weź urlop, by się z nią pożegnać”. Gdy jestem w pracy, a na telefonie wyświetla mi się „dom”, mam zawsze jedną myśl: „To już koniec?”. Jasne, że każda chwila może być ostatnia. Ale dzięki temu widzisz jak na dłoni, Kto trzyma to wszystko. Dzięki Komu żyjesz. Czy wznoszę pięści do nieba? Nie. Po pierwsze – nie mam czasu, a po drugie – wiem, że gdy stanę przed Nim, nie będę miał żadnych pytań. Popatrzę Mu w oczy i powiem: „OK. Rozumiem wszystko”. „U góry” nie będzie pytań. Będą same odpowiedzi. Czy cierpienie jest łaską? Cierpienie jest cierpieniem. Nie dorabiam do niego żadnej pobożnej ideologii. Miłość jest łaską.

Nie ma problemów – są wyzwania. Im trudniej, tym jestem spokojniejszy. Pracuję w szkole specjalnej, więc często reaguję w sytuacjach kryzysowych. Ciało powoli nie wytrzymuje tego ciśnienia. Przeżyłem operację serca. Trochę się podleczyłem i wróciłem na poligon. Umiem wziąć na klatę sporo. Przychodzi problem – biorę go i idę dalej. Wiem, że Jezus przyjedzie tu na koniu w zakrwawionych szatach. Tak czytam w Apokalipsie. On jest wojownikiem.

Kiedyś Asia obudziła się rano: „Wojtek, muszę jechać do seminarium!”. „Zwariowałaś? Po co?” „Muszę im powiedzieć, że mają być wojownikami!” I wiesz, że całe seminarium posłusznie słuchało kobiety na wózku?

Wchodzimy do pokoiku Asi. Żona Wojtka szeptem opowiada: „Dwukrotnie miałam spotkanie z Jezusem. Za każdym razem doświadczałam niewyobrażalnej miłości. Wiedziałam, że będzie mnie kochał zawsze. Nigdy nikt tak na mnie nie patrzył!”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wysłuchał Marcin Jakimowicz; GN 14/2019