Albercik, nie wychodzimy?

Czy ktoś jeszcze wierzy w to, ze Wielka Brytania wyjdzie z Unii Europejskiej? 

Telenowela pod tytułem „Brexit” rozkręca się coraz bardziej. I jak to z tzw. tasiemcami bywa, wprawdzie wszyscy głośno mówią, że są już znużeni kolejnymi odcinkami, ale też każdy jest ciekawy, jak to się właściwie kończy. Tym bardziej, że tutaj mamy do czynienia jednak nie z serialową fikcją, ale rzeczywistością. I nie o błahą przecież rzecz chodzi – gdy druga gospodarka unijna ciągle stoi w progu drzwi i nie zna odpowiedzi na pytanie „to be or not to be”, gdy tworzy się precedens, który może wpłynąć na kolejne etapy integracji bądź dezintegracji kontynentu, rozwój wypadków na Wyspach Brytyjskich nie może nas nie obchodzić. A sytuacja zmienia się dosłownie z godziny na godzinę. 

Jeszcze wczoraj, kończąc komentarz do papierowego wydania GN, napisałem, że w chwili, gdy ukaże się nowy numer, będziemy już po zapowiadanym na dzisiaj (lub środę) trzecim głosowaniu nad umową brexitową. Premier May starała się pozyskać przeciwników umowy obietnicą zapisu w brytyjskim prawie – nie w samej umowie, bo tej Bruksela już nie będzie negocjować i zmieniać – że wszelkie regulacje unijne, dotyczące Irlandii Północnej, będą z czasem dotyczyły całego terytorium Wielkiej Brytanii, co miałoby pozwolić uniknąć sytuacji, że Irlandia Północna będzie miała inny status niż Anglia, Walia i Szkocja. To i tak byłoby trudno wykonalne, bo przecież wszystko rozbija się właśnie o status podzielonej Zielonej Wyspy – czy będzie granica celna między Irlandią a Irlandią Północną po brexicie, czy jej nie będzie, a jeśli nie, to jak długo i czy to w ogóle jest do załatwienia drogą pokojową (i do tej obawy przecież ostatecznie sprowadza się brexitowy pat). 

Dziś już nawet to nie jest aktualne, bo parę godzin po wysłaniu numeru do druku sprawę zdezaktualizował spiker Izby Gmin, John Bercow. Zdecydował, że trzeciego głosowania już być nie może, skoro umowa została już dwukrotnie odrzucona, a zmiany zaproponowane przez panią May są zbyt kosmetyczne i nie miałyby być zapisane w samej umowie, co sprawia, że jej treść nie ulegnie zmianie. Bercow, decydując o odwołaniu trzeciego głosowania, powołał się na parlamentarną konwencję z 1604 roku: zakłada ona, że w trakcie jednej sesji parlamentarnej nie można ponownie poddać pod głosowanie projektu, który już raz został odrzucony przez posłów. Tu zaś mamy do czynienia z dwukrotnym głosowaniem i odrzuceniem.
Co przyniosą kolejne dni? Ja upieram się przy tezie, którą zaryzykowałem w „prognozie” noworocznej w pierwszym styczniowym numerze GN. Prognoza jak dotąd sprawdza się 1:1 i twierdzę, że tak już pozostanie: tzn., że po odrzuceniu umowy, opóźnieniu Brexitu (jeśli teraz zgodzi się na to Bruksela) i okresie przejściowym dojdzie albo od razu do rozpisania nowego referendum brexitowego, albo najpierw odbędą się przyspieszone wybory, które wygra Partia Pracy Jeremy’ego Corbyna, która też takie referendum rozpisze. A jego wynik może być już zgoła inny niż w 2016 roku. Przede wszystkim dlatego, że Brytyjczycy zobaczyli, że wyjście z UE nie jest prostym zabiegiem, choćby ze względu na status Irlandii Północnej. Co więcej, pisałem na początku roku i jestem gotowy podtrzymać tę opinię, że całe obecne zamieszanie wokół warunków wyjścia jest tak naprawdę obliczone na rozpisanie drugiego referendum. Trudno tylko przewidzieć, kiedy się okaże – za niespełna dwa tygodnie, 3 miesiące czy może za rok – czy i jak bardzo się w tej prognozie myliłem.
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Jacek Dziedzina