Każdy ojciec wie, jak po męsku załatwić sprawę, gdy przyjdzie mu bronić swoje dziecko przed przemocą seksualną ubraną w „edukacyjne” szatki. Byłoby jednak nieźle, gdyby ojcom oszczędzono tej fatygi. Pomóc w tym mógłby stanowczy głos biskupa diecezji, na terenie której jakiś urzędnik taką przemoc chciałby zalegalizować.
07.03.2019 14:00 GOSC.PL
Dlaczego chcecie państwo posłać dziecko właśnie do naszej szkoły? – usłyszeliśmy kiedyś z żoną pytanie dyrektora. Jedna z odpowiedzi, która nasunęła się spontanicznie, była taka: żeby mieć komfort polegający na pewności, że z pewnymi treściami nikt do tej szkoły nie wejdzie; że nie będę musiał dzwonić i pytać, czy czasem nie trzeba zabrać dziecka z powodu jakichś „tęczowych piątków”, realizacji programu z „kart LGBT” z zaleceniami WHO czy innych neosocjalistycznych wynalazków.
Co zrobić, takie czasy. Kiedyś rodzice chodzili do szkoły albo tłumaczyć się z zachowania swojego dziecka, albo dochodzić, kto z uczniów ich dziecko pobił. Dziś sami muszą sprawdzać, czy to dyrekcja czasem nie wpuściła do szkoły dużo groźniejszych łobuzów, z profesjonalnymi, a jakże, teczkami i materiałami. To zdumiewające, że w kraju, gdzie rodzice mają zagwarantowane prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, posyłając dziecko do szkoły trzeba upewnić się, że nic mu ze strony tej szkoły nie grozi. I że „komfort” polega właśnie na tym, że dziecko jest w szkole, która na takie łamanie praw rodziców nie wyraża zgody.
Tym bardziej współczuję znajomym i nieznajomym rodzicom z Warszawy. A zwłaszcza ojcom. Bo tam już nie z tylko z woli jednego czy drugiego dyrektora, ale z nakazu władz miasta może dojść niedługo do realizacji scenariusza, w którym jedyną formą obrony dziecka przed „edukacyjną” przemocą seksualną będzie albo zabranie go i przeniesienie do innego miasta, albo… załatwienie sprawy po męsku. Bo chyba nikt nie kwestionuje prawa do obrony koniecznej – niezależnie od tego, w jakich okolicznościach, w jak pięknych szatkach i z jak wielką pieczęcią miejskiego ratusza ta przemoc jest dokonywana. Bo trudno za przemoc nie uznać treści, które rekomenduje WHO w ramach tzw. edukacji seksualnej i antydyskryminacynej, a która to edukacja ma być wprowadzona do szkół z racji wprowadzenia w życie Karty LGBT.
Ponieważ, jak widać, sprawa rozgrzewa emocje, nie byłoby źle, gdyby na temat planów warszawskiego ratusza jednoznacznie, stanowczo wypowiedzieli się biskupi warszawskich diecezji. Choćby po to, żeby ojcowie, którym słusznie burzy się krew na myśl o tym, czego i od kogo ich córki mają niedługo uczyć się w szkołach, mogli ze spokojną głową udać się na wielkopostne nabożeństwa. Na razie, na postawione publicznie pytanie o zdanie władz kościelnych, głos zabrał rzecznik archidiecezji warszawskiej, który napisał, że „sprawa jest już rozeznawana w kurii warszawskiej i prawdopodobnie będzie analizowana wspólnie z diecezją warszawsko-praską. Przypomnę, że na terenie miasta Warszawy mamy dwie diecezje”.
Pozostaje mieć nadzieję, że „rozeznawanie” dotyczy sposobu, w jaki Kościół hierarchiczny może przyjść z pomocą wiernym Kościoła i wszystkim, którzy nie życzą sobie eksperymentów na ich dzieciach, a nie samego przedmiotu i zasadności zabrania głosu. Biskup to też ojciec – ojciec diecezji. Sytuacja w Warszawie wymaga jego stanowczej reakcji.
Jacek Dziedzina