Tegoroczne wyróżnienia Amerykańskiej Akademii Filmowej uniknęły błędów, jakie zdarzały się w ostatnich latach.
Spike Lee zdenerwował się, kiedy okazało się, że Oscara dla najlepszego filmu anglojęzycznego otrzymał „Green Book”. Zamierzał nawet opuścić uroczystość, do czego jednak nie doszło. Zdaniem reżysera był to zły wybór. Twórca „Czarnego bractwa” liczył na coś więcej, tymczasem otrzymał „tylko” wyróżnienie za najlepszy scenariusz adaptowany. I to wspólnie z innymi współscenarzystami. Trzeba przyznać, że „Czarne bractwo” ogląda się z zainteresowaniem, ale przede wszystkim z uwagi na ujęcie tematu. Film trąci jednak publicystyką. Nachalne odniesienia do współczesności, co sugerują dialogi z wyrwanymi z kontekstu wypowiedziami Trumpa, a także fragmenty reportażu z zamieszek w Charlottesville podkreślają wrażenie, że stanowią element kolejnej kampanii prezydenckiej. Lee jest zresztą zagorzałym przeciwnikiem Trumpa, którego atakuje, nie przebierając w słowach. Nie tylko moim zdaniem „Green Book” jest filmem znakomitym. Nie chciałbym po raz kolejny dowodzić dlaczego, bo pisałem o tym w poprzednim wydaniu naszego tygodnika, jeszcze przed oscarową galą. Warto zauważyć, że wszystkie nominowane tytuły podejmujące problem rasizmu otrzymały Oscary, tyle że w innych kategoriach. „Czarna pantera”, najsłabsza w tym zestawie, może pochwalić się aż trzema wyróżnieniami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.