Tradycjonalistom powtarzam, aby skupili się na pokazywaniu piękna i owocności tzw. trydenckiej liturgii, a nie na łomotaniu w internecie, że inni to heretycy.
Na portalach społecznościowych najbardziej dostaje mi się od zwolenników ideologii gejowskich, katolików „otwartych” i tzw. tradycjonalistów, którzy dla mnie są w gruncie rzeczy pseudotradycjonalistami. Aktywiści gejowscy bywają bardzo wulgarni, katolicy „otwarci” są mistrzami oburzania się, że pogubiłem się jako kapłan, „tradycjonaliści” natomiast potrafią najbardziej umęczyć, powtarzając na przykład setki razy zdania typu: „Komunia na rękę to profanacja”, bo „tylko dłonie konsekrowane są godne dotykać Ciała Pańskiego”. Na pytanie, dlaczego język miałby być bardziej godny od dłoni, reagują nazwaniem mnie modernistą lub heretykiem. Ubolewam szczególnie nad „tradycjonalistami”, bo mam wrażenie, że wielu z nich to ludzie autentycznie pragnący trwać przy Bożej prawdzie i przekazywać ją innym, tylko dali sobie zamotać w głowach, że szczytem katolicyzmu jest reforma trydencka, a wszystko inne, jeśli się z nią jakoś nie zgadza, to odstępstwo od prawdziwej wiary i bluźnierstwo. Tak bywa, jeśli ktoś nie wytrzymuje napięć, które pojawiają się w Kościele, i chce utulić skołataną duszę w jedynie słusznych, wieczystych sformułowaniach. Pewien internauta, reprezentant nurtu, o którym mowa, napisał na Twitterze: „Diabeł wymyślił SV II, a Kościół posoborowy idzie za wskazaniami tego Soboru. Nic dziwnego, że w dzisiejszym Kościele mamy jeden wielki bałagan. A herezje pojawiają się raz za razem”. Z tej i podobnych wypowiedzi wynikałoby, że poczynając od Jana XXIII, wszyscy papieże zbłądzili okrutnie, a jedyna prawda przetrwała w umysłach i sercach takich jak u owego internauty, który uważa się za żarliwego obrońcę katolicyzmu. Tyle że z tego rodzaju „prawdziwymi katolikami” może być jak z Leonardem Feeneyem. Ten amerykański jezuita uważał, że obrona katolicyzmu polega m.in. na bronieniu tezy, iż jeśli ktoś nie należy formalnie do widzialnego Kościoła katolickiego, ten nie może być zbawiony. Święte Oficjum jednak inaczej widziało sprawę. Ojciec Feeney upierał się przy swoim. Dlatego został ekskomunikowany w 1953 roku. Na jego grobie jest ponoć wyryty napis Extra Ecclesiam nulla salus (Poza Kościołem nie ma zbawienia). Tradycjonalistom powtarzam, aby skupili się na pokazywaniu piękna i owocności tzw. trydenckiej liturgii, a nie na łomotaniu w internecie, że inni to profanatorzy i heretycy. Bo może ich spotkać los pobożnego ojca Feeneya. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Dariusz Kowalczyk SJ