To pytanie, które zadają sobie rodzice dzieci. Odpowiedź jest taka, że nie da się racjonalnie wyjaśnić tego, co przedstawiają zdjęcia. To jednak nie jest równoznaczne z tym, że zdjęcia nie powinny być pokazywane publicznie. To bardziej skomplikowane...
Na profilu społecznościowym jednego z lokalnych portali pojawiła się informacja o zorganizowaniu w Żywcu pikiety antyaborcyjnej. Oczywiście post wywołał burzę komentarzy. Spora część internatów popierała pomysł, byli jednak i przeciwnicy. Tradycyjnie ze strony tych drugich pojawił się argument, że zdjęcia zmasakrowanych w aborcji ciał dzieci nie powinny być publikowane, bo to epatowanie przemocą. Jedna z komentatorek napisała na przykład, że cieszy się z faktu mieszania poza Żywcem, bo nie wie jak miałaby wyjaśnić swojemu synowi to, co mógłby zobaczyć na zdjęciach.
W jednym zgodzę się z nią w stu procentach: nie widzę możliwości racjonalnego wyjaśnienia tego, co pokazują zdjęcia z aborcji. Przemoc, jaką jest zabicie bezbronnego dziecka nie jest racjonalna, jest bezrozumna i okrutna. I rozumiem skąd się biorą kontrowersje również wśród części przeciwników aborcji. Nie chcemy oglądać zła. Nie wiem czy taka forma działalności pro-life jest najlepszą z możliwych pod względem uświadamiania społeczeństwu czym naprawdę jest aborcja. Sam mam pewne wątpliwości w tym zakresie. Nie chcę jednak w tym komentarzu rozstrzygać w tej kwestii. Ale zadałem pani komentatorce pytanie, które powinni sobie zadać wszyscy przeciwnicy antyaborcyjnych wystaw, na których pokazywane są bezpośrednie skutki aborcji:
Czy konsekwentnie za sprzeciwem wobec pokazywaniem takich antyaborcyjnych zdjęć (w proteście przeciw ukazywaniu przemocy) idzie też na przykład postulat likwidacji ekspozycji w muzeum Auschwitz, gdzie na zdjęciach również widzimy bezpośrednie skutki przemocy, albo w innych tego rodzaju miejscach pamięci?
Czy komentatorka, która za żadne skarby nie chce, by jej syn zobaczył zdjęcia przedstawiające zabite w wyniku aborcji dziecko nie zgodzi się, by ten sam syn pojechał na szkolny wyjazd np do Muzeum Auschwitz? Również tutaj nie da się racjonalnie wyjaśnić tego, co pokazują autentyczne zdjęcia z obozowej rzeczywistości. A jednak nikomu nie przychodzi do głowy, żeby zakazać ich pokazywania. Przecież te fotografie pokazują autentyczne skutki zła, okrucieństwa, do realizacji jakiego w systemowy sposób zdolny jest człowiek. Tyle, że ze zdjęciami z aborcji jest dokładnie tak samo.
Z pewnością oglądanie jednych i drugich fotografii powoduje u odbiorcy poważny dyskomfort. Oglądanie zła nie jest w żaden sposób przyjemne dla zdrowego człowieka. Są jednak sytuacje, w których pokazywanie skutków zła może być uzasadnione, może mieć działanie otrzeźwiające.
Ktoś powie, że nie każdy wchodzi na teren Muzeum Auschwitz, natomiast w czasie pikiet zdjęcia są wystawiane w miejscach publicznych. To jest poważny argument w dyskusji, bo zdjęcia na ulicy oglądają też małe dzieci. Z drugiej jednak strony na wszystkich wyrobach tytoniowych zamieszczone są celowo drastyczne zdjęcia wizualizujące konkretne skutki palenia. Te obrazu oglądają wszyscy, dzieci również. Przykładów, gdzie drastyczny obraz trafia do najmłodszych można znaleźć zresztą więcej.
Rozumiem argumenty zarówno tych, którzy są zwolennikami takiej formy działalności pro life, jak i tych, którzy mają wątpliwości ze względu na bardzo wysoki stopień okrucieństwa, który ukazują zdjęcia aborcji. Nie potrafię jednak zrozumieć tych, którzy sprzeciwiają się wystawom antyaborcyjnym, powołując się na argument z epatowania przemocą, ale jednocześnie w żaden sposób nie reagują na pokazywanie przemocy w kontekstach innych niż aborcja, a nawet uznają te inne przypadki za uzasadnione. W tej sytuacji brakuje po prostu konsekwencji, a zasłanianie się "antyprzemocowością" wygląda jak zwykła zasłona dymna.
Wojciech Teister