Rosja, zachęcona wygraną w Syrii, nie odpuści Wenezueli. USA, zachęcone kryzysem politycznym w tym kraju, są zdecydowane odbić go Rosji. Nowy światowy konflikt gotowy.
Całkiem możliwe, że nikt nie kruszyłby kopii o Wenezuelę, a może nawet nie zainteresowałby się kryzysem politycznym, katastrofą humanitarną oraz zapaścią gospodarczą tego kraju, gdyby nie jedne z największych na świecie złoża ropy, jakimi dysponuje. USA i Rosja mają tam o co ze sobą walczyć już tylko z tego powodu. W przypadku Wenezueli chodzi jednak o coś więcej: to dla Rosji również wizerunkowa i strategiczna „rekompensata” za utratę stref wpływów w Ameryce Łacińskiej po rozpadzie ZSRR. Bo przez całe lata zimnej wojny również tam toczyła się zaciekła rywalizacja między dwoma mocarstwami. W powszechnym wyobrażeniu przyczółkiem radzieckich interesów była tylko Kuba Fidela Castro, ale tak naprawdę Moskwa wspierała wszelkie rewolucje komunistyczne i lewicowe w krajach latynoskich. Upadek Związku Radzieckiego zahamował lub wyparł wpływy Kremla z tej części świata, ale to się zmieniło, gdy stery przejął Władimir Putin. Na tej mapie odzyskiwania lub umacniania wpływów Wenezuela zajmuje miejsce szczególne. Wysłanie przez Rosję komandosów z prywatnych firm wojskowych do ochrony prezydenta Maduro to jasny sygnał, że Wenezueli Moskwa nie odpuści. Za dobrze jej poszło na Bliskim Wschodzie, gdzie rosyjska ofensywa w Syrii umożliwiła utrzymanie się u władzy Asada, by teraz walkowerem oddać kluczowy kraj w Ameryce Łacińskiej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina