Koreańczyk pada plackiem w czasie Różańca, Meksykanin, ze zdartymi do krwi kolanami, wznosi toast. W Kościele nie ma urawniłowki. Postulat, by wszyscy myśleli w ten sam sposób, nie pochodzi z nieba. Bóg kocha różnorodność.
Guadalupe. Tańczą Indianie, cyrkowcy żonglują piłeczkami. I co najciekawsze: oni w ten sposób się modlą.
roman koszowski /foto gość
– To przerażające, że wydaje nam się, że wszyscy w Kościele będą tacy sami – uważa abp Grzegorz Ryś. – To jest działanie przeciw jedności, rozbijanie wspólnoty. Najłatwiej to zrozumieć, będąc historykiem Kościoła. Wszystkie schizmy w Kościele wzięły się z tego, że mylono jedność z jednolitością. Jeśli w Kościele pojawia się facet, który uważa, że wszyscy powinni myśleć tak jak on, zachowywać się jak on, być pobożni jak on, śpiewać tak jak on, przyjmować postawy religijne tak jak on, to jest to gość, który w sposób dramatyczny rozwala Kościół. Weźmy historię patronów Europy: Cyryla i Metodego. Przyszli do środkowej Europy z Konstantynopola. Ich bracia biskupi niemieccy leczyli ich ze wschodniej pobożności w ten sposób, że Metodego wsadzili do więzienia i prali od świtu do nocy, tak że sam papież musiał go z tego więzienia wyciągać i ratować najpierw jego życie, a potem misję na Morawach. Niemieckim biskupom wydawało się, że jeśli Kościół nie będzie łaciński, to nie będzie chrześcijański. Po drugiej stronie działało to mniej więcej tak samo. Mówiliśmy kapłanom wschodnim, że są nie dość dobrzy, bo mają brody, a oni odpowiadali: „A wy odprawiacie Eucharystię na niekwaszonym chlebie. Jak żydzi”. Na to my odbijaliśmy piłeczkę: „A wy odprawiacie na kwaszonym, czyli popsutym”. Na to oni po naszej Eucharystii zmywali ołtarz, by był odnowiony. Te pyskówki to proces, którego się nie zatrzyma. Każdy mówi: ma być tak jak ja chcę, i basta. I można się nawzajem wyzywać od heretyków, wariatów. A zazwyczaj te spory dotyczą nie rzeczy najbardziej istotnych, tylko szczegółów, tego, co jest różnorodnością Kościoła – wyjaśnia.
Po zstąpieniu Ducha Świętego apostołowie mówili różnymi językami, a nie jedynie po aramejsku czy łacinie. To musiało przypominać z zewnątrz chaos, skoro w swym pierwszym kazaniu Piotr przekonywał, że… nie jest pijany. Czy jedność jest możliwa bez różnorodności?
Duch działa nadobficie
– Nie, Duch Święty zawsze prowadzi do jedności w różnorodności – wyjaśnia franciszkanin o. dr Wit Chlondowski. – To nie jest komunistyczna urawniłowka, gdzie wszyscy muszą być tak samo ubrani i sformatowani. Zobaczmy, jak różnorodny jest świat przyrody, który stworzył Bóg. Ile gatunków ptaków... To jest nadbogactwo! Gatunki wymierają, powstają nowe. Duch Święty zawsze działa nadobficie. A my boimy się tej różnorodności i traktujemy ją jako zagrożenie. Zalęknieni szukamy jednorodności. Widać to już w Księdze Rodzaju przy budowie wieży Babel. Taka jednorodność jest demoniczna, bezosobowa. Kard. Ratzinger pisał o tym, że zły duch stał się nie-osobą. Stał się masą. „Jak masz na imię? Legion”. Niby jest nas wielu, ale nikt nie ma już własnego imienia. Jednorodność, w której kłębi się agresja, przemoc, nienawiść, oskarżanie. Uczenie się jedności w różnorodności to solidna lekcja pokory… Bo to rzeczywistość dynamiczna, wymagająca rezygnacji z siebie, szacunku, dialogu, przyjęcia krzyża, dojrzewania w relacjach…
Kościół jest różnorodny. Torpedowanie tej rzeczywistości zawsze będzie walką z wiatrakami. Przypomina mi się opowieść Ryszarda Montusiewicza, dziennikarza, który przez lata mieszkał w Ziemi Świętej. Gdy jeden z polskich pobożnych pątników trafił w Jerozolimie na nabożeństwo Koptów, podszedł do niego spłoszony i zapytał: „Rysiu, czy oni w ogóle wierzą w Matkę Boską?”. „Wierzą – usłyszał. – Wierzyli tysiąc lat przed nami”.
Marcin Jakimowicz