Wielka Brytania zostanie w Unii Europejskiej. Osłabiona mocno zamieszaniem okołobrexitowym, ale jednak zostanie.
Gdy w grudniu pisałem noworoczne „przepowiednie” dotyczące możliwych wydarzeń na świecie w 2019 roku, najkrócej wahałem się przy tym scenariuszu: premier Theresa May przegra styczniowe głosowanie w Izbie Gmin dotyczące warunków rozwodu z UE wynegocjowanych z Brukselą i krajami członkowskimi. Nie trzeba było, przyznaję, wielkiej przenikliwości, by taki scenariusz założyć, bo gołym okiem było widać, że umowa nie ma wystarczającego poparcia – ani ze strony zwolenników tzw. twardego Brexitu (uważali, że umowa wyprowadza kraj tylko pozornie z Unii, pozostawiając zbyt wiele zależności i zobowiązań), ani tym bardziej ze strony przeciwników opuszczenia UE.
Wczoraj jednak byliśmy świadkami tego, jak umowa brexitowa została wręcz zmiażdżona, z ogromną przewagą deputowanych głosujących za jej odrzuceniem. I tylko w tym sensie mogę mówić o pomyłce w prognozie, bo nie zakładałem nawet, że rozmiar porażki umowy May będzie tak duży. To jednak oznacza, że druga i trzecia część „przepowiedni”, nad którymi już się trochę wahałem, stają się teraz, w moim odczuciu, dużo bardziej prawdopodobne. Po pierwsze w obecnej sytuacji opóźnienie wyjścia z UE wdaje się nieuniknione. Ale to oczywiście nie koniec, bo ostatecznie chodzi o rozpisanie nowego referendum. Scenariusz może wyglądać mniej więcej tak: Theresa May albo poda się do dymisji, albo zostanie przegłosowane wotum nieufności wobec jej rządu. Przy takim wyniku wczorajszego głosowania nie ma innej opcji. Powstanie albo mniejszościowy rząd lidera opozycji Jeremy’ego Corbyna, albo dojdzie do przedterminowych wyborów, które jego Partia Pracy ma spore szanse wygrać. Corbyn zostanie premierem i – powołując się na rosnącą liczbę zwolenników pozostania w UE – zdecyduje się na ponowne referendum. Jego wynik oczywiście nie jest przesądzony (sondaże to jedno, a nastrojami łatwo manipulować do ostatniej chwili), ale bardzo prawdopodobne jest tym razem zwycięstwo przeciwników Brexitu.
Powód jest prosty: Brytyjczycy zobaczyli, że nie da się z Unii wyjść tak po prostu. Chaos wywołany umową brexitową pokazał, że to coś więcej niż spuszczenie unijnej flagi z budynków rządowych i wprowadzenie kontroli na granicach. Brytyjczycy zobaczyli również, że niemal wszyscy twardzi promotorzy Brexitu sprzed blisko 3 lat – z Nigelem Faragem na czele – widząc po wygranej w referendum, co to może oznaczać w praktyce, nagle zaczęli wycofywać się z pierwszego szeregu.
Nie wiemy zatem, czy to kwestia tego roku, czy następnego, ale coraz bardziej prawdopodobne wydaje się rozpisanie ponownego referendum w sprawie członkowstwa w UE. Co więcej, można odnieść wrażenie, że całe obecne zamieszanie wokół warunków wyjścia jest właśnie obliczone na taki scenariusz. Tyle tylko, że jeśli nawet Wielka Brytania w Unii pozostanie, to jej pozycja będzie teraz mocno osłabiona. Dwa lata zamieszania okołobrexitowego zrobiło swoje. Londyn już przestał przecież praktycznie uczestniczyć w podejmowaniu kluczowych decyzji w przeżywającej poważny kryzys Wspólnocie. A widząc słabnącą z każdym rokiem pozycję Londynu na forum unijnym, na brytyjską scenę polityczną wejdą następcy Farage’a. Nie, nie napiszę w tym miejscu, że w takiej sytuacji ktoś kiedyś zechce rozpisać trzecie referendum. Niech to napisze, za parę lat, już ktoś inny.
Jacek Dziedzina