Mody na modyfikowanie

Czy warto komentować działania naukowców, o których nie wiadomo czy kiedykolwiek miały miejsce?

Od kilkudziesięciu godzin w kolejnych serwisach internetowych powielana jest informacja wskazująca na działania pewnego chińskiego genetyka, który w ostatnim czasie przyznał, iż na świat przyszło dwoje dzieci, którym on - na etapie zarodkowym - zmodyfikował geny. Dla świata zaskakująca była nie tylko deklaracja wspomnianego badacza, a więc dr He Jiankuia. O swoich działaniach opowiedział on w krótkim filmie, informując, iż jego interwencja była konieczna. Celem było uodpornienie dzieci na pojawienie się u nich w przyszłości wirusa HIV, którego nosicielem jest ich tata. 

Poszukując informacji na temat tego wydarzenia uderzają dwie kwestie. Po pierwsze nie ma żadnych sprawdzonych informacji świadczących o realnym działaniu, jakie podjął dr Jiankuia. Po drugie uznano, iż podobne interwencje biotechnologiczne są de facto „otwarciem Puszki Pandory”.

Trudno komentować wydarzenia, na których poparcie nie mamy dowodów. Emocje, jakie wywołała depesza z Chin, są jednak wyraźnym znakiem wskazującym, jak istotne znaczenie dla obecnej dyskusji społecznej mają wynalazki oraz odkrycia w zakresie genetyki. Pojawienie się w przyszłości podobnych działań prowadzonych przez naukowców nie będzie jednakże żadnym nowym i rewolucyjnym wydarzeniem. Ono już trwa od lat.

Gdy pod koniec lat 70-tych prof. Robert Edwards ogłosił narodziny pierwszego dziecka z in vitro, otwarto nowy rozdział w medycynie. Jest nim sztuczne tworzenie ludzi. Działaniu temu towarzyszyła zmiana języka społeczno-medycznego: wpierw pojawiały się dzieci z próbówki, potem mieliśmy techniki wspomaganego rozrodu. Dzisiaj ogłasza się kolejne metody „leczenia” niepłodności. Część lekarzy szła jednak dalej. Niepłodne pary otrzymały możliwość korzystania z obcych komórek rozrodczych. Pojawiła się nieznana w naturze sytuacja, w której to kobiety zaczęły rodzić obce biologicznie, niepodobne do nich dzieci. Następnym krokiem była diagnostyka preimplantacyjna (PGD - preimplantation genetic diagnosis), pozwalająca na eliminację „wadliwych” zarodków przed przeniesieniem do macicy. Jak mawiał prof. Jacques Testart, stworzono tym samym niepokojące, coraz bardziej restrykcyjne „kryteria normalności”. Dzisiaj część klinik daje możliwość modyfikacji komórek rozrodczych. Można wymienić jądro komórkowe kobiecego jaja. Działania takie podejmowane są w chwili podejrzenia pojawienia się choroby o podłożu mitochondrialnym. W wyniku powyższego rodzą się dzieci mające, de facto trójkę rodziców: plemnik łączony jest z komórką jajową, której jadro pochodzi od materiały pobranego od obcej dawczyni.

Pomysły kolejnych naukowców są już tylko kontynuacją działań, jakie podjęto kilka dekad temu w trakcie prac poświęconym in vitro. Oczywiście, wiele osób przyzna, że dzięki tej technice na świat przyszło kilka milionów dzieci. To prawda. Prawdą jest jednak także, że pojęcia nie mamy ile dzieci nie przyszło na świat dzięki modyfikacjom i działaniom podejmowanym na terenie laboratoriów przez lata nie poddawanych żadnej kontroli. Nie wiemy również, jak technika wspomaganego rozrodu wpłynie na kolejne pokolenia. Nie wiemy co dzieje się nie tyle na poziomie genetycznym, ale epigenetycznym z plemnikiem i komórką jajową, które siłą łączone są przez embriologa.

Czy to jest straszenie? Nie, to konkretna niewiedza, którą posiadamy, bo kiedyś część medyków pozwoliło sobie zmodyfikować moralność.

Autor jest doktorem nauk społecznych, socjologiem prawa i bioetykiem, jest ekspertem instytutu Ordo Iuris, prowadzi blog na stronie gosc.pl

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Błażej Kmieciak