Podobno starożytny podróżnik dotarł na Islandię jeszcze przed narodzinami Chrystusa, w drodze na skraj świata. Kiedy więc polskie karmelitanki z Hafnarfjörður śpiewają: „żyję tym życiem, co jest hen, w dali”, słowa o skraju nabierają szczególnego sensu i znaczenia.
„Nasi” grają
Kiedy przybyły na Islandię, zostały powitane niezmiernie ciepło. Podobno było nawet kakao. A nie musiało być. Bo przecież od kiedy w przeszłości katolicyzm z Islandii wyrugowano, katolicy są w mniejszości. Więcej nawet: w jednym z komentarzy Radia Watykańskiego biskup Dawid został nazwany biskupem „na misjach w Islandii”. Ale czy o „świętej Matce” karmelitanek nie mówiono, że na wzburzonym morzu wewnętrznej walki i cierpienia jedna rzecz pozostawała dla niej niezmienna i że była to modlitwa? Wraz z siostrami kilka razy w miesiącu modli się kilkunastoosobowa grupa osób zgłębiających duchowość Karmelu. Uczestniczą w Eucharystii, czytają mistyków, spotykają się z mniszkami. Nie tylko oni są bardzo przychylni karmelitankom. Nawet ci, którzy z chrześcijaństwem mają niewiele wspólnego, przychodzą porozmawiać, czasem pomóc albo zakupić rzeczy wyrabiane przez siostry. A te mówią o nich: – Ci ludzie są dumni, że jesteśmy z nimi. Kiedy w trakcie mistrzostw piłkarskich „nasi” grali, kibicowałyśmy. Zapytane o to, czy Islandczycy są „nasi”, odpowiadają, że tak, oczywiście.
Ora et labora
– Ten budynek był bardzo zaniedbany – opowiada s. Agnieszka. Nie było właściwie nic. Podłogę, zaraz po przybyciu, szorowałyśmy… szkłem – mówi. Dzisiaj jest o wiele łatwiej, ale i tak wszystko, co mogą, robią same. Kładą płytki, kostkę brukową… Siostra Miriam „robi elektrykę”, nauczyła się tego od taty. – Praca robotników jest bardzo droga, więc musimy sobie radzić same – dodaje przeorysza. Siostra Miriam (ta od elektryczności) pisze również ikony.
Siostra Beata komponuje natomiast muzykę. I to taką, że aż ciarki przechodzą i nie chce się przestać jej słuchać. – Dużo inspiracji otrzymuję od wspólnoty – zapewnia. Niektóre kompozycje są autorstwa s. Oli. – Współpraca kwitnie – śmieją się obie. To faktycznie daje się usłyszeć w każdym dźwięku. – Próby nie odbywają się codziennie, brakuje czasu. Przydałoby się więcej. Czasu i prób – wzdycha s. Ola.
Polskiemu klasztorowi na islandzkiej ziemi patronuje Czarna Madonna.
ROMAN KOSZOWSKI
Zakonne „papiery” prowadzi podprzeorysza, czyli s. Agnieszka. Wiele sióstr maluje świece: Miriam, Melkorka, Ania. Przeorysza kaligrafuje. – Wyciskam z siebie siódme poty – śmieje się. Generalnie „nie mają czasu”. Zapytane, dlaczego i co wobec tego robią, odpowiadają ze śmiechem: „pracujemy i modlimy się”.
Słowo Boże i kasza ze skwarkami
Siostry napisały o swojej drugiej ojczyźnie, że ta naga, jakby bezbronna przestrzeń lawy i skał otwiera się cała ku niebu, a doświadczenie pustyni polega na tym, że człowiek dotknął swojej tęsknoty. Wychodzimy z klasztoru. Dumny z siebie mały pies o skomplikowanej (raczej) osobowości plącze się między nami. Podobno „z drugiej ręki”, po przejściach, więc i charakter ma trudny. Uśmiechnięte mniszki wchodzą na symboliczną, miniaturową górę Karmel, którą własnoręcznie usypały. Ogród starannie prowadzony, idealnie położony bruk i małe zabudowania pustelni oprócz podziwu budzą ciekawość o źródło siły tych, które to wszystko stworzyły. Jaką część dnia zajmuje im modlitwa? Dwie godziny modlitwy myślnej dziennie – odpowiadają. Po jednej rano i wieczorem. Msza św. i brewiarz.
Rekolekcje przeżywają indywidualnie. Pozostają na terenie klauzury, ale w ciągu dnia udają się do położonej w klasztornym ogrodzie jednej z trzech pustelni. Wchodzimy tam. Mały drewniany domek składa się tylko z jednego pomieszczenia, w którym nie ma praktycznie nic poza obrazem Miłosierdzia Bożego, świecą i Pismem Świętym. Im mniej, tym więcej, czyli prostota na sto procent. Matka przeorysza nazywa ten prosty styl „byciem tylko i wyłącznie” dla Pana. – Zaczynamy dzień od karmienia się słowem Bożym, które potem przez cały dzień ma w nas pracować. To życie pozwala doświadczyć pedagogiki Jezusa, który ma pomysł nie tylko na całą naszą wspólnotę, lecz przede wszystkim na każdą z nas z osobna – tłumaczy. Siostra Miriam zapytana o to, czy mniszki muszą się jeszcze „dodatkowo” umartwiać, odpowiada, że samo życie niesie konieczność podejmowania krzyża. – Podążanie za Jego wolą jest najlepszą drogą – dodaje.
– Otwarcie się na wolę Bożą rzeczywiście nas krzyżuje – mówi przeorysza. – Jeżeli z najdrobniejszych przeciwieństw wyciągamy mądrość, to widzimy prawdę o sobie, swoich motywacjach, często niskich i egoistycznych. Kiedy człowiek wstępuje w mury Karmelu, wydaje mu się, że odtąd będzie się już stawał tylko lepszy. A zaczyna odkrywać coraz bardziej, jak jest grzeszny.
– Tylko w ten sposób można otworzyć się na miłosierdzie i stać się naprawdę wolnym – dodaje s. Miriam. A s. Agnieszka wspomina: – Bardzo często tłumaczymy sobie nawzajem: „A pamiętasz, jak to było z Abrahamem, kiedy musiał całkowicie zaufać Bogu?” albo: „A pamiętasz, jak to było z Mojżeszem? Albo z Judytą?”. To nas umacnia. Pismo Święte jest jak… jak dobra kasza ze skwarkami. Tam są sami swoi. Tam jesteśmy my. Z naszym niedowiarstwem, z buntami, z trądem, z którego Pan nas musi potem oczyszczać… Po prostu my tacy jesteśmy. To jest historia nas.
ks. Adam Pawlaszczyk; GN 44/2018