Proces rozwodowy Wielkiej Brytanii z Unią Europejską pokazuje dobitnie, że nawet w polityce rozwód nie zawsze jest wyjściem.
Nie przeczytałem w całości liczącego 585 stron wstępnego porozumienia w sprawie warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z UE zawartego między rządem w Londynie a Brukselą, choć trzeba przyznać, że pobieżne przejrzenie najważniejszych punktów jest jednak interesującą lekturą – po raz pierwszy przecież powstał dokument, który próbuje (z naciskiem na to słowo) wypracować sposób, w jaki ma dojść do pierwszego w historii przypadku wystąpienia kraju członkowskiego z UE. Głównym natomiast powodem tylko pobieżnej lektury jest podejrzenie graniczące z pewnością, że nie jest to ostatnie słowo (a raczej tysiące słów) w tej sprawie. Słuchałem za to, i później jeszcze raz na spokojnie czytałem, wystąpienie premier Theresy May w Izbie Gmin, w którym przedstawiła zasadnicze kwestie rozstrzygnięte w owym porozumieniu. I nie ma wątpliwości, że zarówno treść porozumienia, jak i reakcja na nie ze strony środowiska politycznego pani premier każe zakładać, że albo powstanie kolejnych blisko 600 stron realnego Brexit agreement, albo – co wydaje się coraz bardziej prawdopodobne – obecne 585 stron ostatecznie wyląduje w koszu. Plątanina zależności, powiązań i innych twardych orzechów do zgryzienia, jaka ukazała się przy okazji negocjacji okołobrexitowych, uświadomiła wszystkim, że trudno będzie rozwiązać ten węzeł.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina