Czy unijne instytucje naprawdę mogą oceniać polskie regulacje dotyczące organizacji wymiaru sprawiedliwości?
W pewnych kręgach modne stało się ostatnio wymachiwanie konstytucją. Nie zaglądanie do niej, czytanie jej, analizowanie czy komentowanie poszczególnych zapisów, lecz używanie jako swoistego gadżetu, którym chętnie obije się przeciwnika lub zademonstruje swoją wyższość w procesie ewolucji. Tej modzie ulega także część środowiska prawniczego. Być może niektórzy prawnicy wzięli sobie do serca wypowiedź Stephena Hawkinga, który we wstępie do „Krótkiej historii czasu” wspominał, że wydawca zabronił mu w dziele bądź co bądź o fizyce i astronomii używać jakichkolwiek wzorów matematycznych – bo to zraża czytelników, a w konsekwencji spadają wpływy ze sprzedaży książki. O ile jednak Hawking bez wzorów matematycznych z polotem i swadą wyjaśniał prawidła rządzące światem, o tyle słuchając wypowiedzi jedynie słusznych autorytetów prawniczych można odnieść wrażenie, że chodzi tu po prostu o ogłupianie ludzi, którzy o konstytucji, traktatach unijnych i prawie nie mają zazwyczaj zielonego pojęcia. Rozmowa o prawie bez prawa, za to z ideologią przejmującą na swój użytek piękne hasła, takie jak wolność czy praworządność, pozbawiona jest sensu. Gdyby autorytety lekarskie zaczęły na podobnej zasadzie wykładać społeczeństwu wiedzę medyczną, ludzie padaliby jak muchy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Mikołaj Drozdowicz