Donald Trump może być umiarkowanie zadowolony z wyników amerykańskich wyborów.
07.11.2018 10:41 GOSC.PL
W USA odbyły się właśnie wybory do Senatu, Izby Reprezentantów i na gubernatorów niektórych stanów. Wybory w Ameryce są specyficzne, gdyż odbywają się co 2 lata. 6 listopada 2018 r. Amerykanie wybierali wszystkich 435 kongresmenów i 33 ze 100 senatorów. Tegoroczne wybory były swego rodzaju sprawdzianem popularności Donalda Trumpa. I prezydent zdał ten egzamin, chociaż niezbyt przekonująco.
Partia Demokratyczna jest oczywiście zadowolona z przejęcia Izby Reprezentantów. W ten sposób będą w stanie mocniej przeszkadzać Donaldowi Trumpowi. Jednak ich sukces nie musi świadczyć o zmianie nastrojów wśród Amerykanów i zapowiadać pewną porażkę Trumpa w następnych wyborach. W 2010 r., w środku pierwszej kadencji Baracka Obamy, większość w Izbie Reprezentantów zdobyli Republikanie. Mimo to Obama 2 lata później wygrał po raz drugi.
Republikanie utrzymali za to Senat. Jest to dobra wiadomość dla ruchów pro life. To właśnie w izbie wyższej amerykańskiego parlamentu rozstrzygają się losy prezydenckich kandydatów do Sądu Najwyższego. Donald Trump już pokazał, że proponuje sędziów konserwatywnych. Obecnie najstarszą sędzią w Sądzie Najwyższym jest 85-letnia Ruth Bader Ginsburg. Jeśli liberalna sędzia zrezygnowałaby ze swojej roli w ciągu najbliższych 2 lat, to Republikanie nie powinni mieć problemu z wybraniem konserwatywnego sędziego na jej miejsce. A to jeszcze umocniłoby konserwatywną większość w Sądzie Najwyższym.
Zmiany na politycznej scenie USA nie wykraczają więc poza tradycję mid-term elections (czyli wyborów między wyborami). Względna wygrana Demokratów nie jest tak duża, żeby można ją uznać za zmianę trendu politycznego. Amerykanie chyba pokazali, że pragną równowagi politycznej, czyli prezydenta i większości w Senacie z jednej partii i większości w Izbie Reprezentantów z drugiej partii. Stało się tak nie po raz pierwszy w historii USA.
USA są w podobnej sytuacji jak Polska. Scena polityczna jest mocno spolaryzowana i ataki z obu stron są naprawdę agresywne. Jednak obie strony okopały się na swoich pozycjach i nie są w stanie zdobyć decydującej przewagi nad przeciwnikiem. Ale społeczeństwa, zarówno amerykańskie, jak i polskie, zdają się być zmęczone tą walką pozycyjną.
Podobnie jak w wypadku rządu PiS, za Donaldem Trumpem przemawiają wyniki gospodarcze. Jednak nie zawsze są one gwarancją sukcesu w wyborach. W USA głównymi tematami politycznymi są kwestie służby zdrowia i imigracji. Ten pierwszy temat jest wygodniejszy dla amerykańskiej lewicy, drugi dla amerykańskiej prawicy.
Nowym zjawiskiem w Partii Demokratycznej jest rosnąca popularność poglądów, które można określić mianem socjalistycznych. Wielu amerykańskich lewicowców zaczęło wychodzić z założenia, że skoro Trump przesunął Partię Republikańską w bardziej skrajną stronę, bliską nacjonalizmowi, i wygrał wybory, to i Demokraci powinni przesunąć się w bardziej skrajną stronę bliższą socjalizmowi.
Jeśli Partia Demokratyczna będzie chciała kontynuować marsz ku "socjalistycznej skrajności", może okazać się to dla niej ryzykowne. Po pierwsze, polityka Donalda Trumpa przynosi efekty w postaci miejsc pracy. W takiej sytuacji wielu Amerykanów może się obawiać, że „socjalistyczne eksperymenty” mogą mu tę pracę odebrać. Po drugie, zwrot Trumpa mocno na prawo jest częścią większego, ogólnoświatowego trendu, i taktyka amerykańskiej lewicy idzie teraz w kierunku odwrotnym niż trend. Po trzecie rzadko w Ameryce udaje się pokonać ubiegającego się o reelekcję prezydenta. Taktyka radykalizacji sprawia, że z dwóch radykalizmów wyborcy pewnie będą woleli już ten rządzący, znany i oswojony.
Bartosz Bartczak