Rzecznik Praw Obywatelskich radzi, jak omijać prawa rodziców.
Rzecznika Praw Obywatelskich Adama Bodnara zabolał „atak na Tęczowy Piątek”. Powszechny sprzeciw Polaków wobec homoseksualnej i genderowej indoktrynacji w szkołach uznał on w tekście dla „Gazety Wyborczej” za „syndrom głębszego problemu – braku rzeczywistej edukacji antydyskryminacyjnej w polskich szkołach”.
Krótko mówiąc: Jeśli się coś ludziom nie podoba, to dlatego, że są niewyedukowani. „Bo przecież gdyby były rzeczywiste zajęcia na temat przeciwdziałania dyskryminacji, to nikt by się nie przejmował tym, że raz do roku uczniowie postanawiają trochę więcej uwagi poświęcić osobie LGBT, założyć tęczowe symbole i pokazać, że szkoła jest miejscem otwartym na różnorodność” – kontynuuje rzecznik.
Otóż to – chodzi o to, żeby nikt się „nie przejmował” tym, że jacyś ideolodzy wciskają naszym dzieciom w szkole tęczowe chorągiewki i ustawiają je w roli zwolenników homoideologii. Ot, taki drobiazg. „Raz do roku” można przecież – zdaniem RPO – przymknąć oko na to, kim się jest i jaki system wartości się wyznaje.
Ale po chwili dowiadujemy się, że jednak nie chodzi o ten jeden raz do roku. W koncepcji RPO dzieci miałyby być bombardowane homoideologią w czasie lekcji z wszystkich możliwych przedmiotów.
„Zastanówmy się, jak mogłyby wyglądać lekcje organizowane w ramach Tęczowego Piątku, by mieściły się w podstawie programowej” – postuluje Adam Bodnar. I roztacza wizję zmian nauczania tak, aby uczniowie mogli dostrzec otaczający ich zewsząd homoseksualizm. W ramach historii dzieci miałyby, na przykład, poznawać martyrologię homoseksualistów w czasie II wojny albo użalić się nad Alanem Turingiem, brytyjskim naukowcem zasłużonym w sprawie Enigmy, a który popełnił samobójstwo jakoby z powodu prób leczenia go z homoseksualizmu. Na biologii uczniowie mieliby dowiadywać się o przywracaniu sensu „tożsamości oraz godności” tym, który „nie czują się dobrze we własnym ciele”, czyli o „korekcie płci”. Poznaliby tam istotną rolę Anny Grodzkiej w pracach nad odpowiednią ustawą, i usłyszeliby o tym, jak „prezydent pokazał swoją konstytucyjną siłę i ją po prostu zablokował”. Na geografii dzieci mogłyby otrzymywać zadania w rodzaju: „Wskaż na mapie miejsca przyjazne osobom LGBT”. Homoideologia przydałaby się też, a jakże, w szlifowaniu języka angielskiego. „Już samo tłumaczenie skrótu LGBT może być wyzwaniem”. Ale dla bardziej ambitnych anglistów jest propozycja przeprowadzenia „wspólnej lektury Matthew Shepard Act”, ustawy przyjętej w USA za Obamy, upamiętniającej homoseksualistę zabitego „z powodu swojej orientacji seksualnej”. Na języku polskim dzieci mogłyby zacząć od analizy słów „tolerancja” i „akceptacja”, można by też „sięgnąć do biografii takich pisarzy jak Oskar Wilde, Jarosław Iwaszkiewicz czy Maria Konopnicka”.
Jak widać Rzecznik Praw Obywatelskich hołduje wyssanym z palca haniebnym mitom o rzekomym homoseksualizmie Marii Konopnickiej, ale to osobny temat. Istotniejsze jest tu co innego. Cała ta sprawa pokazuje kierunek, w jakim pójdzie propaganda homoseksualna. Ponieważ homoideolodzy po fiasku Tęczowego Piątku zdali sobie sprawę, że rodzice w Polsce nie zgodzą się na pozalekcyjną indoktrynację ich dzieci, będą dążyć do umieszczenia jej w samej podstawie programowej. Czyli chcą po prostu obejść prawo rodziców do wychowywania dzieci w zgodzie z ich przekonaniami. No bo rodzice przecież nie mogą ingerować w wiedzę, prawda? A że to wiedza spreparowana pod tezę, z kompletnie zachwianymi proporcjami i mieszająca hipotezy z faktami? A jakie to ma znaczenie? Ważne żeby wychować pokolenie ideologicznych janczarów, przyuczonych do zachwytów na widok facetów całujących się pod tęczową flagą. Gdy to się stanie, nikt już nie zatrzyma pochodu „nowego wspaniałego świata”.
Franciszek Kucharczak