– Polonistka w litewskiej szkole musi być wszystkim – nauczycielem, reżyserem, scenarzystą, aktorem w założonym przez siebie teatrze – wylicza Ludmiła Siekacka, polonistka, od roku na emeryturze. – Musi szykować uczniów do olimpiad, akademii, konkursów recytatorskich. I umieć dobrze oprowadzać po Wilnie.
Może to banalne nazywać polonistki na Litwie „siłaczkami”, ale nasza praca jest bardzo trudna ze względów obiektywnych – mówi Ludmiła Siekacka. – Okazuje się jednak, że wielu nas potrzebuje i dobrze wspomina. Kiedyś poszłam do dentystki, bo wiedziałam, że ona rozmawia po polsku. Siedzę w fotelu, a ona, pochylając się nade mną, pyta: „Czy pani mnie sobie przypomina?”. Przyznałam, że nie. Powiedziała, że 25 lat temu była moją uczennicą. Wtedy w ekspresowym tempie zaczęłam się zastanawiać, jakie stopnie miała z polskiego. Kiedy zobaczyła, jak zmieniła mi się twarz, natychmiast mnie uspokoiła: „Proszę się nie bać, ja z polskiego miałam piątkę. Ale gdyby tu fizyczka siedziała, toby już zębów nie miała”. W tym samym dniu, po wyjściu z gabinetu, miałam podobny przypadek. Wsiadłam do busika pod dworcem, daję kierowcy trzy lity, a on uśmiecha się do mnie: „Pani Siekacka, toż pani mnie nie poznała, a ja jestem pani uczniem. Niech pani nie płaci”. Mam wychowanków, którzy nadal do mnie dzwonią, pytają, w czym pomóc. Jeden Grześ, choć ma już ponad 30 lat, odwiedzał mnie w szpitalu, nieraz telefonuje. Czyż to nie są przepiękne chwile z życia polonisty? – uśmiecha się. – Ciastka, herbata, może bliny zrobić? Proszę się czuć jak w domu – prosi, byśmy się rozgościli w jej gabinecie wśród półek z książkami.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych