Katolicka organizacja Chrześcijańska Służba Ratunkowa prowadzi świetlicę dla dzieci mieszkających w pobliżu frontu pod Mariupolem, na południowym wschodzie Ukrainy. Ze względu na ostrzały niektóre z nich już od kilku lat nocują w piwnicach.
Świecki misjonarz Wołodymyr Zawadzki każdego sobotniego poranka przejeżdża swoim busem przez pięć przyfrontowych miejscowości. Dzieci czekają na niego wzdłuż jezdni. Domy, przed którymi stoją, mają napisane na bramach "Tu mieszkają dzieci". To informacja dla żołnierzy, by do tego budynku nie strzelać.
Wołodymyr wiezie dzieci do wsi Pionerske gdzie zaledwie 12 kilometrów od frontu organizacja otworzyła centrum dla młodzieży w wieku od 5 do 16 lat. "Jesteśmy tu po to, by odwrócić ich uwagę od trwającego wokół piekła" - mówi Wołodymyr.
"Przyjechałem do Mariupola z Kijowa dwa lata temu. Gdy dotarłem do strefy, w której toczą się walki, zacząłem się zastanawiać, jak pomóc żyjącym tam cywilom. Zwróciłem uwagę, że mieszka tam kilkaset dzieci, które praktycznie nie wychodzą z domów, bo w każdej chwili może rozpocząć się ostrzał. Niektóre już czwarty rok śpią w piwnicach" - podkreśla.
"Zrozumiałem, że trzeba tym dzieciom dać choć odrobinę normalności. Wraz z żoną pisaliśmy o problemie w mediach społecznościowych. Poprzez ogłoszenia w mediach katolickich udało się zdobyć wolontariuszy i środki na otwarcie świetlicy" - wspomina.
W Pionerskim podopieczni Wołodymyra bawią się, odrabiają lekcje, mają kursy angielskiego, wyszywają, a nawet uczą się piec ciasteczka.
Jednym z punktów programu dnia jest ekumeniczna modlitwa w pokoju przerobionym przez misjonarzy na kapliczkę. Jednak Wołodymyr podkreśla, że nikogo nie ewangelizuje na siłę.
"Mieszkańcy Donbasu to głównie prawosławni Patriarchatu Moskiewskiego. Początkowo miejscowi obawiali się, że będziemy ich zmuszać, by przechodzili na katolicyzm. Ale z czasem zrozumieli, że chcemy po prostu pomóc. Modlitwa to przede wszystkim czas duchowego wyciszenia. A tego ludzie na wojnie potrzebują niezależnie od wyznania" - wyjaśnia Wołodymyr.
Podczas rozmowy misjonarza z PAP do ośrodka akurat dociera transport pomocy humanitarnej z darów od mieszkańców innych części Ukrainy. Dzieci radośnie rzucają się do przymierzania ubrań. Niektóre z nich nigdy nie były na zakupach w supermarkecie.
Mimo, że miejscowość Tałakiwka była już wielokrotnie ostrzeliwana przez separatystów, do tutejszej szkoły wciąż chodzi 270 dzieci. "Każdego ranka martwię się, czy wszyscy uczniowie bezpiecznie dotrą. Gdy w nocy ostrzał jest silny to już wiem, że większość zostanie w domu. Szkolny autobus wtedy nie kursuje. Zdarzało się też, że przerywałam lekcję i prosiłam, by dzieci schowały się pod ławkami" - mówi Masza, nauczycielka z miejscowej szkoły.
"Trudno będzie nadrobić te przerwy w nauce. Uczniowie często przychodzą do szkoły kompletnie nieprzygotowani. Ale ja nie mogę przecież wymagać, żeby odrabiali lekcje przy świeczkach w piwnicy" - wyznaje.
Kobieta dodaje także, że choć półmilionowe miasto Mariupol jest oddalone tylko o 20 kilometrów, wyjazd do niego jest trudny technicznie, bo trzeba przejechać przez posterunki ukraińskiego wojska. Obawia się, że w Donbasie rośnie stracone pokolenie, które nie ma szans uczestniczenia w kulturze.
"Wcześniej jeździliśmy na wycieczki do muzeum lub kina. Teraz nie. Nie mamy też możliwości zapewnienia zajęć pozalekcyjnych, bo po zmroku nie można już się przemieszczać. W nocy drogi często są ostrzeliwane. Dobrze, że w katolickim centrum dzieci mogą zostawać na noc" - podkreśla nauczycielka.
"Nie wypuszczam synów na ulicę, bo boję się, że coś im się stanie. Zanim pojawiło się centrum, mieliśmy problem z tym, jak zagospodarować im czas. Można powiedzieć, że ci katolicy spadli nam z nieba" - potwierdza Olha, matka dzieci w wieku szkolnym.
"Niedawno oglądałyśmy film, w którym bohaterowie spacerowali po łące. Najmłodsza córeczka bardzo zdziwiła się, czemu to robią. U nas takie tereny są zaminowane. Zrozumiałam, że ona nie wyobraża już sobie rzeczywistości innej, niż ta wojenna" - wzdycha kobieta.
"Zdarzało się, że w drodze do ośrodka dochodziły do nas dźwięki pobliskich eksplozji. Gdy ja się denerwowałem, moi mali pasażerowie reagowali zupełnie spokojnie. Okazało się, że dzieci nauczyły się oceniać, jak daleko od nich jest ostrzał. One nawet bawią się w rozpoznawanie kalibrów wystrzeliwanych pocisków" - dopowiada Wołodymyr.
"Wojna odbiera im dzieciństwo. Strzały na Donbasie kiedyś ucichną. Trzeba dołożyć wszelkich starań, by ucichła też pamięć o wojennych traumach w psychice mieszkającej tu młodzieży" - mówi misjonarz w rozmowie z PAP.
Konflikt zbrojny na wschodzie Ukrainy między siłami rządowymi a wspieranymi przez Rosję separatystami trwa od 2014 roku. UNICEF podaje, że w odległości mniejszej niż 15 kilometrów od linii frontu mieszka wciąż ponad 220 tysięcy dzieci. Według danych misji obserwacyjnej OBWE tylko od początku 2018 roku, zginęło ich lub zostało rannych co najmniej 23.