Rumunia była o krok od zapisania w konstytucji definicji małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Co poszło nie tak?
Pewnie najwięksi futuryści żyjący przed wiekami nie przewidzieli, że w XXI wieku trzeba będzie zabiegać o gwarantowanie w najważniejszych dokumentach państwowych tego, co było jasne od stworzenia świata. Dziś mamy taki klimat, przynajmniej w Europie, że definicja małżeństwa jest kwestią wyboru cywilizacyjnego. Wydawało się, że w Rumunii, która należy do najbardziej konserwatywnych krajów w UE, referendum w tej sprawie będzie formalnością. Zwłaszcza że ponad 3 mln obywateli (6-krotnie więcej niż wymagane 500 tys.) podpisało się pod postulatem potwierdzenia w konstytucji definicji małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny. Referendum jednak jest nieważne, bo do urn poszło ledwie 20 proc. uprawnionych, a wymagane minimum to 30 proc. W efekcie w konstytucji pozostaje zapis, że małżeństwo to „związek małżonków”, co w sytuacji gdy w kilkunastu krajach europejskich uznaje się „małżeństwa” homoseksualne, daje możliwość wprowadzenia tego samego w Rumunii. Przy tak szerokiej definicji małżeństwa można tworzyć dowolne konfiguracje. Dlaczego konserwatywna Rumunia nie zdobyła się na nazwanie rzeczy po imieniu?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina