To nauka Kościoła jest dla mnie wyzwaniem, a nie na odwrót.
Zbliża się Synod Biskupów o młodzieży. Odbędzie się on w Rzymie od 3 do 28 października. Wśród wielu haseł formułowanych i powtarzanych z tej okazji jest i to, że Kościół na synodzie powinien przemawiać językiem młodzieży. Razem z młodzieżą, do młodzieży, na sposób młodzieżowy! Rozumiem, że chodzi o to, aby ten, do kogo kierujemy słowo, w tym przypadku młodzi, mógł nas zrozumieć. Z drugiej strony nasuwa mi się kilka wątpliwości co do postulowania mówienia językiem młodzieży. Po pierwsze, czy taki język w ogóle istnieje? Popatrzmy na młodych w Polsce. Mówią jakimś jednym językiem? Nie! Młodzi są zróżnicowani, co widać chociażby na portalach społecznościowych. Młodzi uczestniczą w różnych ruchach kościelnych, które mówią różnymi językami, np. charyzmatycznym, neokatechumenalnym, tradycjonalistycznym. Mam wrażenie, że ci, którzy ciągle podkreślają, że do młodzieży trzeba mówić językiem młodzieżowym, w gruncie rzeczy mają na myśli młodzież o poglądach lewicowo-liberalnych, która w wielu punktach dystansuje się wobec Tradycji Kościoła. Tylko dlaczego tego rodzaju mentalność miałaby być jakoś na synodzie uprzywilejowana? Inna kwestia polega na tym, że za hasłami o młodzieżowym języku kryją się niekiedy lęk przed odrzuceniem i neurotyczna chęć przypodobania się, pokazania za wszelką cenę, że Kościół jest fajny, że jest cool. Tymczasem mam wrażenie, że wielu młodych nie chce patrzeć na showmanów pohukujących, iż Jezus był wporzo, a Maryja super. Popatrzmy na Jezusa. Tak! Mówił obrazowo, w przypowieściach, ale jakże często mówił to, co słuchaczom się nie podobało lub czego nie potrafili zrozumieć. Czyż nie takie było i jest nadal Chrystusowe nauczanie np. o nierozerwalności małżeństwa oraz o spożywaniu Ciała i Krwi Pańskiej? Młodzież ma być zaproszona, by dorastać do poziomu dwutysiącletniego dziedzictwa Kościoła. Tymczasem można odnieść wrażenie, że niektóre środowiska skupiają się na tym, jak sprawić, by to Kościół dorósł do współczesnych ideologii i mód, w tym mód młodzieżowych, które zresztą szybko się starzeją. Jestem po pięćdziesiątce, ale pamiętam, że już jako młody ministrant rozumiałem i ceniłem sobie, że to nauka Kościoła jest dla mnie wyzwaniem, a nie na odwrót. Poza tym grupy rówieśników były zróżnicowane i nie mówiły jakimś jednym, młodzieżowym językiem. Tak samo dziś nie widzę, aby istniał jakiś specyficzny język pięćdziesięciolatków. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Dariusz Kowalczyk SJ