Warto o tej pułapce pamiętać, gdy wchodzimy w wielkie spory współczesnego Kościoła.
W czasie niedawnej wizyty z córeczką u pediatry wywiązała się krótka rozmowa z panią doktor na temat szczepień niemowlaka. Chciałem zapoznać się z jej opinią na temat kilku dostępnych na polskim rynku preparatów. Lekarka - sama niezwykle ceniona w naszym mieście - nawiązała do wypowiedzi pewnej profesor immunologii, która w ostatnich latach zrewidowała swoje stanowisko w sprawie preparatów, o których właśnie rozmawialiśmy.
- Ta zmiana wyłącznie dobrze o niej świadczy, bo to oznacza, że nie spoczęła na laurach, ale się ciągle rozwija i jest na bieżąco z badaniami - skomentowała ewolucję poglądów profesorki nasza pani doktor.
Inna sytuacja: od sześciu lat publikuję teksty różnego rodzaju. Od krótkich depesz informacyjnych, po sporej objętości artykuły. Kiedy spoglądam wstecz, widzę teksty, które wciąż mnie cieszą, ale dostrzegam też takie, które dziś napisałbym inaczej albo wcale. Mam teraz inną wiedzę, inne doświadczenie niż 6 czy nawet 3 lata temu. I pewnie za kilka lat spojrzę na dzisiejsze teksty i również zobaczę je w innej niż obecnie perspektywie.
Dlaczego piszę o tych dwóch sytuacjach? Bo obie odsłaniają pewną pułapkę związaną ze sztywnym konserwatyzmem czy kamiennym tradycjonalizmem. Pułapkę absolutnej niezmienności wszystkiego.
Niezmienność jest cechą dobrą i pożądaną tylko w jednym wypadku - kiedy mamy do czynienia z bytem doskonałym i zupełnym. Takim bez wątpienia jest Pan Bóg. Jednak w każdym innym przypadku absolutna niezmienność oznacza brak rozwoju. Bo zmiana jest warunkiem koniecznym rozwoju. Oczywiście, zmiana może pójść zarówno ku lepszemu jak i ku gorszemu. Ale ponad wszelką wątpliwość możemy stwierdzić, że tam, gdzie nie ma zmiany, tam nie ma też rozwoju. Zasada ta dotyczy zarówno życia indywidualnego (bo czym innym jest nawrócenie, jeśli nie zmianą myślenia i sposobu życia?), jak i społecznego - w wymiarze zasad funkcjonowania danej wspólnoty. I dotyczy to również Kościoła.
Dlaczego piszę o pułapce tradycjonalizmu? Bo w naszej rzeczywistości, rzeczywistości wspólnoty Kościoła Tradycja ma wymiar święty. I to prawda. Rzecz w tym, że mówimy o Tradycji pisanej wielką literą. Żywej, czyli tej, w której żywy Bóg objawia się swoim dzieciom. Czasami natomiast zdarza się nam ją mylić z wielowiekowymi zwyczajami, które praktykujemy. Tradycję pisaną przez "T" można porównać do cennego prezentu, jaki otrzymujemy od Boga. Jesteśmy zobowiązani do troski o ten skarb. Na czym więc polega pułapka tradycjonalizmu? Na skupieniu naszej uwagi nie na samym prezencie, ale na opakowaniu, w którym się znajduje lub na sposobie przekazania daru.
Zawartość pudełka jest bezcenna, została nam dana nie tylko dla naszego użytku, ale również po to, byśmy ją przekazywali dalej. I to jest wielkie powołanie ludzi ochrzczonych - niesienie światu Boga i Jego Ewangelii. Sposoby mogą być różne. Opakowania też. Nie zawsze musi to być foremny karton w pozłacanym papierze, przyniesiony przez posłańca ubranego w smoking. Zawsze jednak musi to być ta sama Prawda.
Co do samego opakowania i sposobu niesienia tego Daru - te mogą się zmieniać. A w określonych sytuacjach nawet powinny. Bo każdy czas i każdy odbiorca ma swoją specyfikę. Inną wrażliwość, inne doświadczenie. Nie jest dobrze dać się złapać w pułapkę przywiązania do jednego kartonika. Bo to nie kartonik jest tym, co najcenniejsze. I nie opakowanie ani nawet uroczysty sposób doręczenia prezentu powinny skupiać naszą uwagę. Jeśli tak się stanie, tym bardziej odwrócimy uwagę tych, których chcemy obdarować, od objawiającego się Boga. Choć Treść Objawienia jest niezmienna, forma podlega zmianom. Chyba, że uważamy, że już osiągnęliśmy doskonałość w dziedzinie ewangelizacji. Ale właśnie wtedy wpadamy w tytułową pułapkę. Warto mieć to na uwadze, kiedy wchodzimy w wielkie spory, którymi żyje współczesny Kościół.
Wojciech Teister