Pomysł PiS na zmianę ordynacji do Europarlamentu byłby dobry, gdyby nie kilka szczegółów.
23.07.2018 11:18 GOSC.PL
PiS właśnie zaczął zmieniać ordynację do Parlament Europejskiego. Dzisiaj, mandaty w wyborach do tej instytucji rozdziela się na poziomie centralnym najpierw na komitety, które przekroczyły 5 procentowy próg, a dopiero później dzieli się je między poszczególne okręgi. W nowej ordynacji, jeszcze przed wyborami od okręgów przypisana byłaby liczba mandatów. I to właśnie w okręgach rozdzielano by mandaty między komitety wyborcze. Nowa ordynacja będzie faworyzować duże partie a mniejsze eliminować z Europarlamentu.
Nowa ordynacja budzi oczywiście zrozumiałe opory. Po pierwsze, faworyzuje ona przede wszystkim PiS, który zmienia ordynację pod siebie na rok przed wyborami. Po drugie, eliminacja małe partie z Europarlamentu. A to jest zły pomysł. To właśnie z mniejszych partii do tej instytucji wchodzą rozsądni politycy. Po trzecie, partia przyjmuje nowe prawo praktycznie bez dyskusji z obywatelami. A właśnie w przypadku ordynacji wyborczej warto by było szerzej podyskutować.
Za pomysłem PiS stoją przecież logiczne argumenty. W wyborach do Sejmu obowiązuje ordynacja bardzo podobna do tej, jaką chce się wprowadzić w wyborach do Europarlamentu. Rozdzielanie mandatów w okręgach jest bardziej racjonalne niż obecna, skomplikowana procedura rozdzielania mandatów centralnie. Co więcej, nowa ordynacja może prowadzić do dwupartyjności. A to co przecież zawsze było argumentem za okręgami jednomandatowymi. System dwupartyjny wydaje się być bardziej praktyczny niż wielopartyjny.
Wątpliwości w sprawie nowej ordynacji do Parlamentu Europejskiego dałoby się łatwo rozwiązać. Po pierwsze, można by było stworzyć w tych wyborach większe okręgi, np. składające się z przynajmniej trzech województw. Wtedy i mniejsze partie mogłyby zdobyć mandaty. Po drugie, należałoby powiązać dyskusję o nowej ordynacji z dyskusją o jednomandatowych okręgach wyborczych. W końcu, jeśli PiS chciałoby wzmocnić dwupartyjność, to takie rozwiązanie prowadzi do tego najlepiej.
Dziś, kiedy emocje polityczne są naprawdę silne, system dwupartyjny wydaje się nam naprawdę złym pomysłem. Ale gdyby stał się on faktem dzięki jednomandatowym okręgom wyborczym, to efekt mógłby nas zaskoczyć. Po pierwsze, kandydaci przestaliby być tak zależni od prezesów partii, a staliby się bardziej zależni od swoich wyborców. Po drugie, konieczność zdobycia większości w okręgu wymuszałaby na kandydatach umiarkowanie. Zbyt radykalni reprezentanci dwóch przeciwnych stron eliminowani byliby już w przedbiegach.
Tak naprawdę jednomandatowe okręgi wyborcze są korzystne dla wszystkich sił w Sejmie, oprócz … Kukiz’15, największego ich orędownika. JOWy mogłoby przybliżyć PiS do upragnionej większości konstytucyjnej. Platformie pozwoliłyby one na uzyskanie upragnionej hegemonii w opozycji. PSL mogłoby zaś JOWy uratować od niebytu. Sondaże tej partii oscylują wokół progu wyborczego, za to jej siła na poziomie powiatów pozwoliłaby zawsze wprowadzać do Sejmu kilku posłów. Tylko ruch Pawła Kukiza JOWy mogłyby wyeliminować z parlamentu.
PiS jednak nie wykorzystał okazji do dyskusji o ordynacji. Zamiast tego, mamy kolejny zmianę prawa przepychaną na siłę. Zamiast zmiany systemowej, która i tak pozwoliłaby rządzącym osiągnąć zamierzone cele, wprowadza się kolejną zmianę, która wygląda na działanie w partyjnym interesie. Ale może PiS dałoby się jednak przekonać argumentem, że jednomandatowe okręgi wyborcze występują w najbogatszych demokracjach świata. Albo że to właśnie one pozwoliły Wiktorowi Orbanowi zmienić Węgry.
Bartosz Bartczak