Mick Jagger okazał się jednak muzykiem, a nie maskotką do bicia… cudzej władzy. Bono z U2 może się uczyć od starszego kolegi.
09.07.2018 20:30 GOSC.PL
Miał być apel ze sceny w obronie sądownictwa w Polsce - wyszło inteligentne i dyskretne: to nie moja rola, ja tu tylko śpiewam. Nie wiem, jakim cudem niektóre media krótkie zdanie wokalisty lidera The Rolling Stones odczytały jako „pozytywną odpowiedź na prośbę Lecha Wałęsy”. Mick Jagger powiedział po polsku: „Jestem za stary, żeby być sędzią, ale jestem dość młody, żeby śpiewać”. Jeśli ktoś nie widzi w tym wyraźnego, z klasą, powiedzenia „szanuję pana, ale to naprawdę nie moja robota”, tylko jakiekolwiek poparcie dla sporu toczącego się w Polsce, to jestem pełen podziwu. Ba, nawet zagraniczne agencje doszukały się w wypowiedzi Jaggera mocnego apelu: „Mick Jagger dołączył do chóru krytyków, którzy uważają, że zmiany w sądownictwie są sprzeczne z demokratycznymi standardami”, napisał bez obciachu Reuters.
Jagger zachował się z klasą, z której strony by nie patrzeć na jego wypowiedź: mógł przecież apel Lecha Wałęsy zignorować i żadną aluzją nie nawiązać do jego listu, mógł też pójść w ślady swojego młodszego kolegi, Bono z U2, który ma wyjątkowe parcie na naprawianie świata bez głębszej orientacji w zawiłościach tematów, które porusza, i grzmieć ze sceny o totalitarnej władzy w Polsce.
To tak naprawdę dużo szerszy problem. Artysta wierzący, że jest wyrocznią ludzkości, to zjawisko nie tylko dość powszechne i śmieszne. To jednocześnie przypadek groźniejszy niż polityk wierzący w swój artystyczny geniusz. Gdy znakomity na scenie artysta w polityce okazuje się infantylnym quasi-prorokiem, to rozczarowanie boli bardziej niż gdyby wybitny polityk na scenie okazał się kiepskim artystą. Od tego pierwszego lud zazwyczaj kupuje wszystko, drugi najwyżej straci elektorat. „Kiedy znani rockmani – a ja jestem jednym z nich – wypowiadają się na tematy polityczne, wpadam w lekką nerwowość. Kiedy muzycy otwierają usta nie po to, żeby śpiewać, sprawdzam, czy mam jeszcze portfel w kieszeni” – mówił Bono na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 1999 roku. Niestety, ten sam Bono stał się dyżurnym komentatorem w sprawach bardziej skomplikowanych niż kołyszące refreny najlepszych kawałków.
Lech Wałęsa, najwyraźniej rozczarowany „wycofanym” zdaniem Jaggera, zapowiedział już, że broni nie złoży i postara się nakłonić do bardziej wyrazistej wypowiedzi… tym razem Rogera Watersa. W rozmowie z Radiem ZET zastrzegł jednak, że „tym razem go sprawdzi”: „Muszę sprawdzić, czy on sympatyzował z nami i czy brał jakikolwiek udział w pomocy nam w tym trudnym czasie. Jeśli tak, to oczywiście to zrobię”. „To”, czyli napisze list do byłego wokalisty Pink Floyd. Cóż, Mick Jagger postawił wysoko poprzeczkę: okazał się jednak artystą i rockmanem, a nie dyżurną maskotką do bicia… cudzej władzy.
Jacek Dziedzina