Od 30 lat Japończycy borykają się z kryzysem. Ale akurat w piłce nożnej w ostatnich latach nie jest najgorzej.
W latach 80-tych Lech Wałęsa mówił, że Polska stanie się drugą Japonią. I dzisiaj nasz były prezydent naprawdę by się zdziwił, gdyby mu powiedziano, jak niewiele nam brakuje do Kraju Kwitnącej Wiśni. PKB według parytetu siły nabywczej przypadające na jednego Japończyka jest tylko o 30 proc. mniejsze niż w wypadku Polaka. Jeszcze gorzej Japończycy wypadają na tle Czechów, od których bogatsi są o zaledwie 17 proc. A jeszcze 30 lat temu różnice te były kolosalne. Japonia była wtedy synonimem sukcesu.
W holywoodzkich filmach z lat 80-tych powtarza się motyw obaw przed wykupywaniem amerykańskiego majątku przez japońskie firmy. Dzisiaj już taki strach wydaje się irracjonalny. Chociaż Sony czy Panasonic są nadal popularnymi markami, to w świecie nowoczesnych technologii bryluje dziś koreański Samsung czy chiński Huawei. Od 30 lat japoński wzrost gospodarczy jest niewielki. Na domiar złego sytuacja demograficzna jest wręcz katastrofalna. Japonia jest najszybciej starzejącym się krajem na świecie.
Również sytuacja geopolityczna Japonii nie napawa optymizmem. Punkt ciężkości świata przesuwa się wielkimi krokami na Pacyfik. To tu zderzają się interesy dwóch największych światowych mocarstw – Ameryki i Chin. Mocarstw nie pałających do siebie przyjaźnią. A Kraj Kwitnącej Wiśni leży na linii frontu. W dodatku wciąż nieobliczalny jest Kim Dzong-Un, do niedawna grożący atomowym Armagedonem także Japończykom. Nie bez znaczenia są też rosnące ambicje Korei Południowej, wcale nie kochającej byłych kolonizatorów z Tokio.
Skąd wzięła się taka trudna sytuacja Japonii? Przecież jeszcze w latach 80-tych bali się ich nawet Amerykanie, a Polacy chcieli z nich brać przykład. Japonia w pewien sposób stała się ofiarą własnego sukcesu. Swój niesamowity rozwój zawdzięczała głównie eksportowi. Japońskie samochody i telewizory zaczęły w latach 70-tych podbijać rynki amerykańskie i europejskie. Wywołało to oczywiście niepokój partnerów Japonii, którzy namówili Tokio do wzmocnienia swojej waluty, a tym samym osłabienia eksportu.
Osłabienie konkurencyjności japońskich firm na rynkach światowych nie mogło się odbić pozytywnie na japońskiej gospodarce. Próby podkręcenia koniunktury przez Bank Japonii doprowadziły do powstania bańki spekulacyjnej, czyli do zbyt wielu przepłaconych inwestycji. Wiele z tych inwestycji okazało się nietrafionych i ludzie zaczeli tracić zainwestowane na nich pieniądze. Pęknięcie tej bańki doprowadziło do kryzysu, z którego Japonia nie wyszła do dzisiaj. W międzyczasie na rynkach światowych doskonale zaczęli radzić sobie Koreańczycy czy Chińczycy, którzy w wielu miejscach po prostu wypychali Japończyków z zajmowanych przez nich dotąd pozycji.
Jak na ironię, lata 90-te od których zaczęły się problemy gospodarcze Japonii, były też początkiem koniunktury dla japońskiej piłki. Piłka nożna nigdy nie była wielką miłością Japończyków. Zawsze przegrywała z baseballem. Jednak od 1998 r. japońska reprezentacja melduje się na wszystkich mundialach. Zapewne wpłynęło na to zwiększenie ilości miejsc na mistrzostwach świata. Ale Japończycy wcale nie są na nich chłopcami do bicia. A jeśli dodamy do tego fakt, że Japonia wygrała 4 na 7 ostatnich mistrzostw Azji, to okaże się, że japońska drużyna wyglądać będzie całkiem solidnie.
Jaka więc przyszłość czeka Japonię? Nie ma się co spodziewać, aby piłkarze Kraju Kwitnącej Wiśni podnieśli kiedyś puchar świata. Ale co drugi mundial wychodzą oni z grupy. Według statystyki powinno tak się stać właśnie na mistrzostwach świata w Rosji. I ofiarą tej prawidłowości może stać się właśnie Polska. Na szczęście poza stadionem nasz kraj nie ma się czego obawiać ze strony Japończyków. Co prawda wielu ekspertów podkreśla, że potomkowie samurajów muszą znów zacząć się zbroić, ale Tokio wciąż pozostaje w naszym bloku polityczno-militarnym. Tak więc z Japończykami będziemy się jeszcze długo mierzyć wyłącznie na boisku.