Na szlaku z Dingboche do Chukung stoi tybetański czorten. Przypomina o Polakach – bohaterach południowej ściany Lhotse. Najwybitniejszy z nich pochodził z Katowic.
„Gdzie wola, tam droga”
– W czasach komunistycznych, gdy o wszystko było ciężko, a ludzie tkwili w schematach, które hamowały ich potencjał, ojciec potrafił realizować swoją oderwaną od rzeczywistości pasję i robił to w sposób mistrzowski – opowiada Wojciech Kukuczka, fotografik, syn Jerzego. – Potrafił dojść do niesamowitego poziomu. Przypłacił to życiem, ale przecież wszyscy umrzemy, a o nim będzie się pamiętało przez wiele lat – dodaje.
Pamięć o Kukuczce trwa. Namacalnym świadectwem tego jest czorten, który stanął przy południowej ścianie Lhotse. W październiku 2009 r., dokładnie 20 lat po śmierci himalaisty, jego przyjaciele zorganizowali trekking pamięci Kukuczki. Wraz z żoną himalaisty i jego synem Wojtkiem dotarli do czortenu. – Samolotem dolecieliśmy do Lukli i stamtąd mieliśmy iść pieszo. Kiedy wylądowaliśmy w Lukli, deszcz zaczął strasznie lać. Szliśmy jeden dzień – leje. Szliśmy drugi – leję. Patrzę w niebo, na góry i mówię „Jurek, taki kawał świata do Ciebie przyjechaliśmy, a ty nam taką pogodę sprawiłeś”. Nie uwierzycie, ale na trzeci dzień zaświeciło słońce i już do końca przez dwa tygodnie było pięknie – opowiada żona Jerzego Kukuczki. Przyjaciele i rodzina zamontowali na czortenie tablicę z napisem „Lhotse South Face Heroes” (Bohaterowie południowej ściany Lhotse). – Wcześniej na czortenie była tylko tablica „In memoriam” z nazwiskami trzech Polaków i datami śmierci: Rafał Chołda 25 X 1985, Czesław Jakiel 15 IX 1987 i Jerzy Kukuczka 24 października 1989. Wszyscy oni zginęli, próbując zdobyć tę ścianę – tłumaczy Wojciech Kukuczka. – Nie mamy tutaj żadnego grobu Jerzego. Jest tylko tablica na placu kościelnym, więc chcę przynajmniej raz na 10 lat jechać pod południową ścianę Lhotse do Jurka, być blisko niego. W tym roku udało mi się podejść bardzo blisko. Byłam szczęśliwie, bo mogłam sobie z nim porozmawiać – opowiada Cecylia Kukuczka. – Mnie to bardzo uspokaja. Czuję, że jestem blisko niego. To jest mi bardzo potrzebne od czasu do czasu, bo kiedy się nie widziało zwłok, nie ma grobu, to ciągle nie chce się wierzyć w to, co się stało. Człowieka nie ma, ale ciągle się wydaje, że on ciągle gdzieś w górach istnieje, że jest – dodaje.
Jan Drzymała