Na szlaku z Dingboche do Chukung stoi tybetański czorten. Przypomina o Polakach – bohaterach południowej ściany Lhotse. Najwybitniejszy z nich pochodził z Katowic.
Lhotse 1989
Po zdobyciu Korony Himalajów Jerzy Kukuczka nie spoczął na laurach. Mógłby. W 1988 roku podczas igrzysk w Calgary otrzymał srebrny medal olimpijski. Odebrał go z dumą. Reinhold Messner wtedy otrzymał taki sam, ale widocznie poczuł się srebrem urażony, bo nie odebrał odznaczenia. – Jerzy Kukuczka stworzył pierwsze igrzyska w Himalajach – mówi Ignacy Nendza. – W ten sposób na stałe zapisał się w historii światowego himalaizmu – dodaje. Ambicja pchała Kukuczkę ku nowym wyzwaniom. Od dawna marzył o niezdobytej dotąd południowej ścianie Lhotse. Okazja nadarzyła się w 1989 roku. To nie był dobry rok dla polskiego himalaizmu. W maju na stokach Mt. Everest zginęło kilku czołowych polskich wspinaczy: Andrzej „Zyga” Heinrich, Wacław Otręba, Mirosław “Falco” Dąsal, Eugeniusz Chrobak i Mirosław Gardzielewski. – Po tej tragedii wielu odradzało Kukuczce podejmowanie tego wyzwania – mówi Ignacy Nendza. Było ciężko skompletować skład. Jak wspomina Ryszard Pawłowski, który atakował z Kukuczką południową ścianę Lhotse w 1989 roku, nawet na samej wyprawie trudno było namówić kogoś do ataku szczytowego. Mimo trudności Kukuczka się nie poddawał. Ryszard Pawłowski, partner ostatniej wspinaczki Jerzego Kukuczki Jan Drzymała – Jurek był bardzo ambitny, a południowa ściana Lhotse leżała nam bardzo na sercu. Polacy bardzo chcieli ją zdobyć, bo nie miała jeszcze żadnego przejścia – wspomina R. Pawłowski. – Wszystko wskazywało na to, że mamy szansę, bo pogoda była dobra. Wierzyliśmy, że uda się tę ścianę zdobyć – mówi. Jerzy Kukuczka stawiał sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Chciał zdobyć Lhotse w wielkim stylu. Wraz z Ryszardem Pawłowskim zdecydowali się też na pewne ryzyko, ale trudno nie ryzykować w tym sporcie. – Wspinaliśmy się na bliźniaczej (połówkowej) linie, która powinna być złożona na pół. Wspinacze powinni być związani taką podwójną liną. Tylko przy zjazdach wykorzystuje się całą długość liny. Chcieliśmy się poruszać szybciej i nie zakładać stanowisk co 40 m, ale co 80 na długość liny. To nam ułatwiało sprawę, bo nie jest łatwo w tamtym terenie zakładać stanowiska. Ryzyko było większe, ale zespół poruszał się szybciej. A ryzyko i tak było ogromne – zapewnia Ryszard Pawłowski. W pewnym momencie Pawłowski idący jako drugi zauważył, że Jerzy Kukuczka zsuwa się z płyty pokrytej śniegiem. Był na niecałą długość liny nad swoim partnerem. – Przeloty, które wydawało mi się, że zakładał, puściły, a lina przerwała się na jakimś ostrym ostępie skalnym nade mną. To najprawdopodobniej uratowało mi życie – opowiada Ryszard Pawłowski. Tragedia rozegrała się około 8300 m n.p.m. Jerzy Kukuczka runął w przepaść w momencie, kiedy wydawało się, że wspinacze już zbliżają się do momentu przedarcia się na łatwiejszy teren i drogę prowadzącą bezpośrednio na szczyt.
Po wypadku Pawłowski nawet nie mógł zawiadomić bazy, bo Jerzy Kukuczka spadł razem z radiotelefonem. Musiał sam w bardzo trudnym terenie radzić sobie z zejściem bez asekuracji. Korzystał tylko z tych lin poręczowych, które zostawiali w drodze na szczyt. – Wiedziałem wtedy, że walczę o swoje życie i nikt mi nie pomoże, więc co było robić? Nie miałem innego wyjścia,. Mogłem czekać, aż zamarznę, albo schodzić – opowiada. Kiedy był już na dole, wraz z kolegami pochowali Jerzego Kukuczkę u stóp ściany.
Jan Drzymała